Zaczęłam już myśleć i pracować jak czeski fizjoterapeuta
Z Beatą Czarnecką-Miller, od czterech lat pracującą jako fizjoterapeutka w Zlatych Horach, o organizacji systemu ochrony zdrowia w Czechach rozmawia dr hab. prof. PO Mariusz Migała.
Jak wygląda organizacja ochrony zdrowia w Czechach?
U naszych południowych sąsiadów opieka zdrowotna wygląda z goła inaczej niż w Polsce. Chociaż to czterokrotnie mniejszy kraj może być dla nas wzorem do naśladowania. Osoba ubezpieczona ma co dwa lata obowiązkowe badania profilaktyczne tj. badanie krwi, moczu, EKG, badanie jamy brzusznej, opukiwanie klatki piersiowej i kontrola stanu żył w kończynach dolnych. Kobietom zaleca się cytologię raz w roku, a mające problem z zajściem w ciążę, mogą liczyć na trzy darmowe próby in vitro.
Beata Czarnecka-Miller, mgr fizjoterapii, absolwentka Wydziału Wychowania Fizycznego i Fizjoterapii Politechniki Opolskiej (2014 r.), od 2018 r. pracująca w podmiocie leczniczym w Zlatych Horach (Czechy). Fot. Arch. prywatne.
Kto może wystawić skierowanie na fizjoterapię w publicznym systemie zdrowia?
Lekarz pierwszego kontaktu lub specjalista kieruje bezpośrednio na fizjoterapię lub do lekarza z konkretną specjalizacją. Ale np. do ortopedy dostaniemy się bez skierowania. Ze względu na restrykcje sanitarne umawialiśmy dotąd jednego pacjenta na konkretną godzinę. Lekarze bardzo chętnie wysyłają pacjentów na fizjoterapię. Jest to obowiązkowe np. przed operacją ortopedyczną. A po operacji pacjent kierowany jest na leczenie uzdrowiskowe. Ponadto lekarze chętnie współpracują z fizjoterapeutami w opracowaniu planu zabiegów i udostępniają opisy wykonywanych badań.
Jaki jest czas oczekiwania na zabiegi fizjoterapeutyczne?
W ośrodku, w którym pracuję, dokładamy wszelkich starań, aby czas oczekiwania wynosił maksymalnie dwa tygodnie. W większych miastach (np. Praga) w ramach państwowego ubezpieczenia czas ten wynosi około miesiąca. W tej chwili (październik 2022 r.), gdyby pacjent zgłosił się ze skierowaniem, musiałby czekać sześć dni.
Za co płaci czeski fundusz zdrowia?
Fundusz płaci np. za zabiegi mobilizacji stawów, techniki tkanek miękkich, ćwiczenia, zabiegi fizykalne, naukę i edukację pacjenta.
A za co fundusz nie płaci i pacjent musi sam pokryć koszty zabiegów?
Rzeczywiście istnieje możliwość, aby pacjent sam zapłacił za dodatkowe zabiegi, których nie obejmuje skierowanie, a są mu potrzebne. Np. za masaż, kinesiotaping, zabiegi z fizykoterapii na inną okolicę.. To dość częsta w Czechach praktyka drobnych dopłat za dodatkowe usługi. Masaż częściowy (20 min.) kosztuje 300 Kč, tj. ok. 57 zł, gimnastyka korekcyjna (30 min.) ok. 400 Kč, czyli około 75 zł. Kinesiotaping od 50 do 120 Kč, tj. ok. 10-23 zł. Komercyjny rynek usług jest słabiej rozwinięty niż w Polsce, gdyż zabiegi na fundusz są ogólnie dostępne.
Jak konieczność tych opłat jest odbierana przez pacjentów?
Nie mają z tym żadnego problemu, gdyż taka praktyka realizowana jest już od wielu lat. Podobnie drobne opłaty są przez nich wnoszone także u lekarzy czy w aptece.
Ile wizyt jest realizowanych na jedno skierowanie?
W zależności od lekarza liczba wizyt wynosi od 4 do 10, a czasami nawet 15. Zwykle jednak jest to od 6 do 8 wizyt. Decyduje fizjoterapeuta i zależy to od stanu pacjenta oraz od progresu w trakcie zabiegów.
Jak często wykonywane są zabiegi fizjoterapeutyczne?
Częstotliwość wizyt jest dopasowana do schorzenia, z którym pacjent zgłasza się do fizjoterapeuty. W przypadku wad postawy odbywają się zwykle raz w tygodniu. Uczymy wówczas nowych ćwiczeń, które pacjent ma regularnie powtarzać w domu. Jeśli chodzi o zespoły bólowe, to zwykle odbywają się co dwa dni, aby organizm miał czas zregenerować się i zareagować na terapię. Rzadko zabiegi są wykonywane codziennie.
A jak często w roku pacjent może skorzystać z fizjoterapii?
Wszystko zależy od tego, jaką umowę placówka ma podpisaną z funduszem, jakie są wykonywane zabiegi, jaki jest kod diagnozy itp.
Jak ocenia Pani wyposażenie gabinetu czeskiego fizjoterapeuty w porównaniu do polskiego?
Aby otworzyć gabinet w Czechach nie musimy dysponować całym zapleczem sprzętu do fizykoterapii. W mojej placówce mamy urządzenie do pola magnetycznego małej częstotliwości, ultradźwięków, elektroterapii oraz lampy Sollux. Terapia w głównej mierze opiera się na ćwiczeniach indywidualnych i pracy manualnej. Nie są to więc wygórowane wymagania. Wydaje mi się, że w Polsce potrzeba znacznie więcej pieniędzy, aby otworzyć własny gabinet. Nie mówiąc już o wymaganiach NFZ, które musimy spełnić, gdy chcemy podpisać umowę na refundację zabiegów.
Jakie różnice dostrzega Pani w zakresie fizjoterapii, zaczynając od procesu kształcenia ?
W Polsce obecnie mamy jednolite studia magisterskie, w Czechach nadal obowiązują studia dwustopniowe. Odnoszę wrażenie, że w czeskim systemie nauki magister jest bardziej poważanym i mniej popularnym tytułem zawodowym, a w Polsce trochę się zdewaluował. W ogóle, jeśli miałabym porównać pracę fizjoterapeuty w Polsce i Czechach, to przede wszystkim u południowych sąsiadów ma dużo więcej samodzielności. I chyba mniej biurokracji. Prowadzimy oczywiście elektronicznie dokumentację medyczną. Opisujemy dokładnie, co robimy, a po zakończeniu terapii drukujemy dokument do archiwum. W Czechach jest nadal mało medyków, dlatego procedury dotyczące pracy są ułatwione. Nie ma samorządu zawodowego fizjoterapeutów, tak więc nigdzie nie trzeba się zapisywać ani nostryfikować dyplomu. Choć oczywiście należy zdać egzamin z teorii i praktyki.
Istotna różnica dotyczy też zarobków, które w Czechach są zdecydowanie wyższe. Odnoszę też wrażenie, że jako medycy jesteśmy bardziej doceniani i szanowani. I nie chodzi wyłącznie o sprawy finansowe. Dużo uwagi przywiązuje się do kursów dokształcających, które są organizowane na wysokim poziomie, bardzo czasochłonne i wymagające. Dla przykładu podam, że trzy moduły PNF, które ukończyłam w Czechach, zajęły 3 tygodnie w przeciągu pół roku. Choć muszę dodać, że pandemia miała też wpływ na tak długi czas. W takcie kursu odbywaliśmy zajęcia w szpitalu, gdzie sprawdzano nasze umiejętności w pracy z pacjentami, a nie tylko na zdrowych kursantach. Kurs kończył się kilkuetapowym egzaminem, w trakcie którego należało wykazać się wiedzą i umiejętnościami praktycznymi.
Dlaczego zdecydowała się Pani podjąć pracę w Czechach?
Mieszkam w Polsce w miejscowości przygranicznej, stąd decyzja o podjęciu pracy za granicą była bardzo naturalna. Polacy od lat pracują w przygranicznych czeskich miejscowościach.
Jakie wymogi musiała Pani spełnić, aby rozpocząć pracę?
W naszym zawodzie należy mieć ukończone studia i posiadać dyplom. Najpierw wysłałam pocztą do czeskiego Ministerstwa Zdrowia przetłumaczone dokumenty dotyczące stanu zdrowia, niekaralności, suplementy i dyplomy. Pozostałe sprawy załatwia się już poprzez kontakt mailowy z resortem.
W trakcie pierwszej części egzaminu, który odbywa się w języku czeskim i jest prowadzony wyłącznie przez Czechów, losuje się zestaw zadań, omawia krótki tekst naukowy dotyczący konkretnego pacjenta. Zadawane są pytania o fizjoterapię w konkretnym przypadku. Ja miałam opowiedzieć o fizjoterapii w przypadku uszkodzenia móżdżku. Drugi etap egzaminu to praca z pacjentem. Badałam kobietę z dolegliwościami bólowymi ramienia. Musiałam zrobić diagnostykę, pokazać, jak bym z nią pracowała, jakie zastosowała ćwiczenia etc. Pytano np. w jaki sposób poleciłabym pacjentce nosić zakupy. Procedura nie jest kosztowna – należy tylko pokryć koszty tłumaczenia dokumentów i wyjazdu na egzamin. W moim przypadku do Brna, a więc ok. 180 km. Ważniejsza jest chyba wola i odwaga, aby spróbować czegoś nowego, nieznanego.
Jak odnalazła się Pani w pracy w Zlatych Horach?
Na początku pracy trudno mi było się przestawić, jednak po paru miesiącach weszłam już w nowe tryby. Wydaje mi się, że zaczęłam myśleć i pracować jak czeski fizjoterapeuta.
Co ma Pani na myśli?
Odnoszę wrażenie, że Czesi są bardziej zaangażowani w to, co robią. Nie odczuwam z ich strony wrogiego nastawienia. Jestem ich koleżanką z pracy i to podoba mi się najbardziej. Dlatego bardzo się cieszę, że cztery lata temu zdecydowałam się na zmianę środowiska zawodowego i nie żałuję podjętej decyzji. Nie znaczy to jednak, że zerwałam relacje z koleżankami i kolegami z Polski. Utrzymuję z nimi stały kontakt, zresztą jestem członkiem KIF, stąd wiem, co się dzieje w rodzimym samorządzie zawodowym.
Rozmawiał dr hab. prof. PO Mariusz Migała