¦ – Bieganie to taki sport, w którym ludzie albo od czegoś uciekają, albo za czymś gonią, ewentualnie czegoś szukają. Ja jestem już na takim etapie, że szukam – mówi fizjoterapeuta Tobiasz Paluch, pasjonat biegania i noszenia Skarbów.
Tobiasz zaczął dzień o piątej i jeszcze przed pracą zaliczył trening. Po ośmiu godzinach pracy z pacjentami odbył dwa spotkania. Jest kilka minut po dwudziestej i właśnie wraca do domu. Ma cichą nadzieję, że jak dojedzie, to jego pięcioletni syn Tymon nie będzie jeszcze spał i uda im się chociaż przez chwilę porozmawiać. Czas na rozmowę o tym, jak godzi pasję do biegania z pracą i życiem rodzinnym ma tylko teraz, podczas podróży do domu.
– To są lata dyscypliny – mówi z pewnością w głosie.
Ucieczka, gonienie, szukanie
Początki jego biegowej przygody były trudne. – Zaczynałem od 300 metrów i wracałem do domu z podkulonym ogonem. A potem, gdy już zacząłem startować w zawodach, to marzyłem o tym, żeby nie dać się wyprzedzić przez panią Barbarę Prymakowską, nazywaną najszybszą babcią Polski. Przy czym ona wówczas miała 70 lat, a ja niespełna 30 (pani Barbara dziś ma 80 lat i wciąż biega – przyp. red.).
Nie da się osiągnąć progresu w chaotyczny sposób, to musi być proces i to szczegółowo zaplanowany. Oczywiście w miarę realny – nie chodzi o to, żeby od razu planować udział w triatlonie, ponieważ z reguły z takich planów niewiele potem zostaje. – Małymi krokami i systematycznością, w dłuższej perspektywie można osiągnąć znacznie więcej – przekonuje Tobiasz, który teraz biega prawie codziennie, regularnie bierze udział w zawodach. Już cztery razy uczestniczył w biegu ultra Granią Tatr, to 71 km trasy po trudnym technicznie terenie, na szlakach Tatr Zachodnich i Wysokich Tatrzańskiego Parku Narodowego. W zeszłym roku przebiegł inny polski ultramaraton, 65 km trasy po szlakach Tatr, ale najbardziej jest dumny z 19 miejsca (na ponad 300 zawodników z całego świata), które zajął w zeszłym roku w odbywającym się nieopodal Budapesztu Ultra Trail Hungary. To jeden z większych w Europie ultramaratonów, 111 km górskiej trasy, którą Tobiaszowi udało się pokonać w 14 godzin i 31 minut (był w grupie 27 zawodników, którzy przebiegli trasę w mniej niż 15 godzin).
FB/Tobiasz Paluch po godzinach. Bieg Beskidnika
A jeszcze w szkole unikał wuefu, ruszania się. Nie interesowało go ani bieganie za piłką, ani odbijanie jej. – Biegać zacząłem po studiach, żeby rzucić palenie – wspomina. Przy okazji była to też metoda na odreagowanie różnych kłopotów. – Bieganie to taki sport, w którym ludzie albo od czegoś uciekają, albo za czymś gonią, ewentualnie czegoś szukają. Ja jestem już na takim etapie, że szukam nowych wyzwań biegowych i staram się je realizować. Przy okazji próbuję łączyć bieganie ze zwiedzaniem i spędzaniem czasu z rodziną – opowiada.
Obecnie najczęściej startuję w biegach długodystansowych. Wspomnianym wyzwaniem jest dla niego szukanie własnej granicy, przełamywanie barier – podczas biegu na długim dystansie nie zawsze wszystko się dobrze układa, czasem trzeba na szybko szukać nietypowych rozwiązań.
Kiedy pytam, co mu daje siłę i napędza do systematycznych treningów, to słyszę, że dzisiaj to chyba jest nawyk. – Po prostu wychodzę i biegam. Nie zastanawiam się już nad tym – tłumaczy.
Nosić Skarby
Najnowszym wyzwaniem, ale i wielką przygodą, która zupełnie zmieniła jego życie, jest udział w projekcie Szerpowie Nadziei. Wolontariusze wciągają na górskie szczyty na wózkach, wnoszą w specjalnych nosidłach albo nawet na własnych plecach osoby z niepełnosprawnościami. Użyczają im swoich nóg, sił oraz całego swojego doświadczenia. W góry wyrusza wolontariusz, osoba z niepełnosprawnością (nazywana Skarbem) i lekarz, który w razie potrzeby służy pomocą. Czasami ekipie towarzyszą też inni wolontariusze, którzy nie są jeszcze gotowi na bycie szerpą, ale chcą wspierać pozostałych. Wszyscy uczą się m.in. zakładania stanowisk, wiązania lin, asekuracji. Wolontariusze zajmują się Skarbami przez cały weekend.
FB/Tobiasz Paluch po godzinach. Projekt Sherpowie Nadziei
– Gdy tylko zobaczyłem informację (chyba w serwisie „Tatromaniak”) o naborze do Szerpowie Nadziei, to od razu pomyślałem, że to jest coś dla mnie. Z jednej strony góry, które przecież uwielbiam, a z drugiej możliwość niesienia pomocy. Może nawet nie tyle pomocy, co pokazania tym ludziom, że jest coś więcej poza domem, szpitalem i oddziałem rehabilitacyjnym. Taka wyprawa to niesamowicie głębokie i poruszające doświadczenie.
Tobiasz tłumaczy, że czasami idziemy w góry z kimś zdrowym, kto w ogóle nie zauważa piękna, które go otacza albo uważa, że to, co jest wokół, nie jest warte wysiłku, jaki trzeba włożyć, żeby wejść na szczyt. Natomiast osoby z niepełnosprawnościami, które biorą udział w projekcie Szerpowie Nadziei, mimo że też muszą przezwyciężyć trud wędrówki – często siedzą cały dzień w wózku, w niewygodnej pozycji albo np. ze względu na skrępowanie powstrzymują potrzeby fizjologiczne – ale chłoną przyrodę i to, co je otacza całym ciałem, zachwycają się i naprawdę potrafią to docenić. – Mam 38 lat, ale nigdy wcześniej nie spotkałem się z większą wdzięcznością, niż ta od Natalii, którą wciągałem na wózku na Morskie Oko. Dlatego dopóki będę dawał radę, to gdzieś w strukturach Szerpów na pewno będę działał.
Fizjoterapeuta-sportowiec
Zastanawiam się, jak po takim weekendzie z Szerpami Nadziei wrócić do pracy, do zwykłego życia, bez tak mocnych uniesień? I wtedy Tobiasz przyznaje, że czasami rzeczywiście jest ciężko. – Z jednej strony człowiek ma naładowane akumulatory, jest pełen energii do pracy i widzi jej sens. Ale z drugiej czasami brakuje siły do ponownego tłumaczenia pacjentom, że nie wystarczy tylko masaż i ugniatanie, i że oni sami też muszą włożyć wysiłek, i oprócz tego co robimy podczas spotkania, ćwiczyć sami w domu.
Tobiasz na początku swojej pracy był zachłyśnięty wszelkiego rodzaju terapiami biernymi, podczas których wykonuje elementy terapii manualnej czy masaż. Uważał, że tymi sposobami jest w stanie uleczyć każdego i z każdej dolegliwości. A oprócz tego miał wrażenie, że pacjenci tego właśnie ode niego wymagają. Wydawało mu się, że chcą, aby wziął odpowiedzialność za ich stan zdrowia i uleczył. Teraz, po kilku latach pracy, już wie, że to niemożliwe. – Mogę jedynie pokazać, w jaki sposób sobie z danym problemem poradzić albo jak mimo dolegliwości ułatwić pacjentowi życie, ale on sam też musi w tym uczestniczyć i mieć świadomość, co dzięki systematycznym ćwiczeniom może poprawić.
Fizjoterapia towarzyszyła Tobiaszowi od czasów szkolnych. Kiedy był nastolatkiem, jego mama doznała wylewu, a on przez wiele lat obserwował jej rehabilitację. Widział prace wielu fizjoterapeutów, zarówno tych, którzy przychodzili do nich do domu, jak i tych w szpitalach. To była ich codzienność. Wybór ścieżki zawodowej był dla niego naturalny.
Specjalizuje się w rehabilitacji przed i po zabiegach ortopedycznych stawu biodrowego i stawu kolanowego, pomaga w nauce chodu i przygotowuje do pełnej aktywności fizycznej. Bieganie, bycie sportowcem i zawodnikiem pozwala mu też lepiej zrozumieć aktywnych fizycznie pacjentów, których porada „proszę na jakiś czas przestać biegać”, tylko zniechęci zarówno do ćwiczeń, jak i do samego fizjoterapeuty. – Dlatego trzeba takiemu pacjentowi znaleźć aktywność zastępczą albo poświęcić czas na pracę np. nad stabilizacją, nad poprawieniem zakresów ruchu.
W biegu
O pasji Tobiasza można przeczytać na jego facebookowym profilu. Zamieszcza też zdjęcia z zawodów biegowych albo po postu z porannego treningu. Na większości Tobiasz jest w biegu, ale wygląda na bardzo szczęśliwego. Twierdzi, że opisuje swoje doświadczenia m.in. po to, żeby zarażać aktywnością.
I chyba to mu się udaje. „3:40 dzwoni budzik… szybkie przygotowanie i jeszcze szybsze pakowanie plecaka, zimna kawa. Szybko, żeby zdążyć – 4:45 startujemy. Trasa Joniny –Liwocz–Joniny, 32 km. Zdążyliśmy. Było warto. Dobrze jest mieć wokół siebie ludzi, którzy mają tak samo nierówno pod sufitem” – napisał kilka dni temu na Facebooku.