Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"
Agnieszka rozpoczynając studia, chciała przede wszystkim pracować z pacjentami. Szybko się jednak okazało, że nie będzie to takie proste, nawet po tak dobrej uczelni jak Uniwersytet Medyczny w Poznaniu. – Te kilkanaście lat temu naszymi wykładowcami byli głównie lekarze. Mało było zajęć o charakterze praktycznym pokazujących pracę z pacjentem. To były też czasy, gdy nie można było sobie ot tak wyjechać na szkolenia do Wielkiej Brytanii czy Austrii i tam zdobyć potrzebną wiedzę – wspomina. – Uczyli nas świetni lekarze, dzięki nim zdobyliśmy wiedzę na temat wielu chorób. Nie zawsze jednak, jako fizjoterapeuci, wiedzieliśmy, jak pomóc osobom na nie cierpiącym. Doszłam do wniosku, że fizjoterapeutów muszą uczyć fizjoterapeuci.
To super pokolenie!
Tak rozpoczęła się kariera naukowa i dydaktyczna Agnieszki, która była ukierunkowana m.in. właśnie na zmaksymalizowanie liczby fizjoterapeutów w kadrze akademickiej. W międzyczasie system nauczania się zmienił, jest lepiej uporządkowany, ale ponieważ zawsze można coś poprawić, zaangażowała się w działanie komisji KIF na rzecz szkolnictwa wyższego.
Praca ze studentami stała się kolejną pasją, m.in. dlatego, że sama może się od nich uczyć. Nie przekonują jej utyskiwania na to „straszne młode pokolenie, co wszystko chce na już” – dla Agnieszki to podejście ma wiele zalet. – Oni są bardzo otwarci, bezpośredni. Skoro dostęp do wiedzy mogą mieć od ręki, to nie rozumieją, dlaczego mieliby pokornie czekać pół roku, aż ktoś zgodzi się im ją przekazać. Po co mają cały wykład poświęcać na przepisywanie slajdów, skoro wykładowca może im je przesłać? Lepiej poświęcić ten czas na rozwijającą dyskusję, analizę.
Menadżer pacjenta
Regularną pracę z pacjentami rozpoczęła dwa lata po studiach – w międzyczasie „tylko” prowadziła zajęcia na Uniwersytecie Medycznym i urodziła dwójkę dzieci. Zaczęła ją w Ortopedyczno-Rehabilitacyjnym Szpitalu Klinicznym im. Wiktora Degi w Poznaniu. Choć to prestiżowa placówka szybko się zorientowała, że tamtejszy model pracy jej nie odpowiada – pod opieką miała wielu chorych, a na każdego stanowczo za mało czasu. Czuła, że to nie model pracy dla niej i przeniosła się do jednej z sieci przychodni prywatnych. Miała tam więcej czasu dla pacjentów, ale też większą samodzielność w prowadzeniu terapii. Tamtejsi lekarze, gdy przekonali się o jej umiejętnościach, wyrażali zgodę na pracę indywidualną z pacjentami. Wciąż jednak nie był to jeszcze taki standard opieki, jaki uznaje za najlepszy dla pacjenta i dość naturalnie pojawiła się myśl o stworzeniu miejsca, które byłoby zbliżone do ideału. Na szczęście tę wizję podzielał także kolega z uczelni, z którym otworzyła NeuroTeam (najpierw jeszcze urodziła trzecie dziecko). – Zależało nam na tym, aby pacjenci czuli się u nas bezpieczni i w pełni zaopiekowani. Żeby nie było tak, że rehabilitację mają u nas, lekarza na drugim końcu miasta, psychologa czy neurologopedę jeszcze gdzieś indziej. A przecież są pacjenci, którzy wymagają wielospecjalistycznej opieki, chociażby osoby z chorobami neurologicznymi – tłumaczy.
Podopiecznymi przychodni zajmuje się menadżer pacjenta, który odpowiada na pytania i koordynuje leczenie tak, żeby klient nie musiał szukać wszystkiego na własną rękę. Każdemu fizjoterapeucie pacjenci przecież i tak zadają pytania dotyczące polecanych specjalistów z innych dziedzin, miejsc, gdzie zamówić sprzęt ortopedyczny czy wykonać badanie. To z nimi spędzają najwięcej czasu, więc stają się dla nich rzetelnym źródłem informacji. Teraz wiele z tych potrzeb mogą załatwić w jednym miejscu. Dzięki temu udaje się zmaksymalizować efekty terapii, bo rehabilitanci mogą od razu skonsultować się z innym specjalistą, który być może zwróci uwagę na aspekty życia pacjenta spowalniające proces powrotu do sprawności. – Takim przykładem niech będzie dieta, wciąż bardzo niedoceniana w leczeniu pacjentów z chorobami reumatoidalnymi. Na własne oczy się przekonałam, że jej modyfikacja może wyraźnie poprawić jakość życia chorego, a także pozytywnie wpłynąć na efekty mojej pracy. Dlatego zdecydowaliśmy się na zatrudnienie dietetyka, aby nasi podopieczni od razu trafiali do najlepszego specjalisty, a nie pierwszego lepszego.
Dokumentacja przede wszystkim
Prowadzenie własnego podmiotu leczniczego to dla Agnieszki i jej wspólników oczywiście nie tylko praca z pacjentami, ale także cała żmudna administracja. Bardzo dużą wagę przykładają do rzetelnie prowadzonej dokumentacji medycznej. Poza obowiązkami typowo biurokratycznymi wynikającymi z prawodawstwa, bardzo tego przestrzegają ze względu na opisaną specyfikę placówki – poszczególni specjaliści zajmujący się pacjentem mają do niej wgląd nawet jeszcze za nim się z nim spotkają, a na podstawie już powstałych spostrzeżeń koleżanek i kolegów, budują sobie jego obraz. Poza tym – jak podkreśla Agnieszka – spora część ich podopiecznych to chorzy przewlekle, którzy po intensywniejszym okresie leczenia znikają na miesiące czy nawet lata, po których wracają. Dzięki dokładnym zapiskom fizjoterapeuci nie muszą zdawać się tylko na własną pamięć oraz słowa pacjenta.
Agnieszka wspomina, że gdy kilka lat temu po raz pierwszy musiała zacząć prowadzić dokumentację, było to trochę uciążliwe. – Nie byłam w stanie jednocześnie przeprowadzać wywiadu i dokładnie notować, więc zostawałam po godzinach, aby uzupełnić papiery. Wszystko wymaga wprawy i wyrobienia sobie pewnych nawyków, a to po prostu musi trochę potrwać – wyjaśnia. W przychodni pracują fizjoterapeuci zatrudnieni na umowach o pracę, zlecenie czy dzieło oraz tacy, którzy prowadzą własną działalność gospodarczą, więc objęły ich zmiany dotyczące indywidualnej praktyki fizjoterapeutycznej. Agnieszkę zresztą też, bo świadczy usługi także w innej przychodni, więc i ona musiała wpisać się do rejestru. Wraz z wspólnikami postarali się, aby ich pracownicy mieli jak najmniej na głowie w związku z nowymi formalnościami. – Jako podmiot zapewniliśmy im odpowiednie narzędzia, chociażby przygotowaliśmy niezbędne dokumenty dotyczące wszelkich upoważnień, RODO. Zależy nam na tym, aby fizjoterapeuci skupili się w pracy na pacjencie, a nie martwieniu, czy dali mu do podpisu wszystkie druki.
Samodzielność
Jako ekspert ds. dokumentacji medycznej Agnieszka przeprowadziła wiele szkoleń z zakresu nowych obowiązków osób prowadzących indywidualną praktykę. Przyznaje, że na początku nie wszystkim podobały się kolejne obowiązki biurokratyczne. Ich wprowadzenie było dla niektórych niezrozumiałe, bo dotychczasowy stan rzeczy w jakimś stopniu im odpowiadał. To bardzo mocne uregulowanie aspektu związanego z odpowiedzialnością cywilną, koniecznością wykupienia ubezpieczenia OC, rejestracją działalności, a co za tym idzie prowadzeniem dokumentacji i fiskalizacją, dla części były trudne do zaakceptowania. – Ale tak naprawdę w dwudziestoosobowych grupach takich osób były zawsze góra dwie. Pozostali oczekiwali konkretnych odpowiedzi i rad dotyczących np. widełek OC. Zrozumieli, że te zmiany oznaczają coś, o co przez tyle lat przecież walczyli – oficjalnie uznano nas za samodzielny zawód medyczny!
Fizjoterapeuta jak psycholog
Agnieszka należy do szerokiego grona fizjoterapeutów, którzy decyzję o wyborze kierunku studiów podjęli dzięki własnym problemom zdrowotnym w młodości. – Po urazie musiałam być poddawana intensywnej fizjoterapii. Codzienne obserwowanie, jak mój stan się poprawia, było fascynujące i takie namacalne – wspomina po latach. Bardzo długo wahała się jednak, czy nie zostać psychologiem i do końca nie porzuciła jeszcze tego marzenia. Zauważa, że i tak musi takie umiejętności wykorzystywać na co dzień. Pracuje z pacjentami chorymi przewlekle, terapia może trwać latami, więc zżywają się ze sobą, a Agnieszka staje się niejako ich powiernikiem. Rozumie też, jak istotny w procesie zdrowienia jest aspekt psychiczny.
Śmieje się, że na studia psychologiczne może znajdzie czas po 40, bo teraz już ich nie ma jak „upchnąć”. Podsumowując: jest mamą trójki dzieci (13, 11 i 5 lat), (szczęśliwą!) żoną, współwłaścicielką podmiotu leczniczego, fizjoterapeutką, wykładowczynią, szkoleniowcem, członkiem Krajowej Rady Fizjoterapeutów i ekspertem KIF ds. dokumentacji medycznej. Jak to wszystko ze sobą pogodzić i nie zwariować? – Choćby się waliło, trzymam się swojego kalendarza. Jak już raz coś do niego wbiję, to konsekwentnie się tego trzymam, nie przekładam.
Ciężka praca i cierpliwość
W zachowaniu harmonii pomaga jej ogród, który jest takim mentalnym przedsionkiem pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym. – Nie umiem zamknąć drzwi gabinetu i przestać myśleć o moich pacjentach. Ich sprawy ciągle we mnie siedzą, ale jestem przede wszystkim mamą i moich dzieci nie obchodzi, co tam słychać u pacjentów. Dlatego po wyjściu z przychodni idę na godzinkę popracować w ogrodzie, wyłączyć się. To dla mnie taka oczyszczająca terapia, po której mogę wejść do domu i już w 100 proc. skupić się na najbliższych – wyjaśnia. W pracy w ogrodzie dostrzega też pewną analogię. – Piękny ogród wymaga ciężkiej pracy i cierpliwości. Dzięki tym dwóm elementom jesteśmy w stanie odnieść sukces także w fizjoterapii. Nawet wtedy, gdy początkowo nasze działania nie przynoszą spektakularnych efektów.
Tego podejścia nauczyli ją rodzice. Z dumą podkreśla, że pochodzi z małej miejscowości i gdy była młodsza, musiała pracować w rodzinnym gospodarstwie. Dzięki wpojonym jej wtedy wartościom, jest dziś tym, kim jest. Uczy ich też swoje dzieci. – Uwielbiamy razem gotować. Uważam, że najstarsza dwójka jest już na tyle duża, że po powrocie ze szkoły może przyrządzić sobie obiad z przygotowanych przez nas półproduktów, a nie czekać, aż wrócę z pracy. Mają ze mną trochę przerąbane – śmieje się. – Poza tym muszę mieć zapasy, bo prowadzimy tzw. dom otwarty i mało kiedy na kolacji mam trójkę dzieci. A to koleżanki córki, a to koledzy syna, dzieci sąsiadów i robi mi się ósemka do wykarmienia. To dla mnie żaden problem, uwielbiam to! Po prostu kupiliśmy ostatnio większy stół.
Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"