Teraz czytasz
Nie lubię narzekać, wolę działać

 

Nie lubię narzekać, wolę działać

  • Przypadkiem znalazłam się pod budynkiem szpitala przy Banacha. I z marszu, z siatką ziemniaków w ręku, które właśnie kupiłam, weszłam do środka i zapytałam, czy mają miejsce dla fizjoterapeuty – wspomina Lidia Koktysz, fizjoterapeutka, wykładowczyni akademicka i wiceprzewodnicząca związku zawodowego „Fizjoterapia”.
Zobacz galerię

Droga do Centralnego Szpitala Klinicznego UCK WUM, w którym pracuje od 35 lat, była mocno kręta. – Zawsze marzyłam o byciu dziennikarką. Chodziłam na różne warsztaty, uczyłam się w klasie humanistycznej i jako nastolatka nie wyobrażałam sobie innej przyszłości – wspomina. W latach 80. bycie dziennikarzem było jednak ryzykowne ze względów politycznych i przed maturą rodzina zaczęła namawiać Lidię na pójście w ślady brata, który skończył medycynę. Ostatecznie przyznała im rację i zaczęła przygotowywać się do egzaminów, chodziła na dodatkowe zajęcia, żeby nadrobić braki w wiedzy wymaganej na akademii medycznej.

Od zawsze na Banacha

Jednak to nie wystarczyło do przejścia przez egzaminacyjne sito. – Stwierdziłam, że będę zdawać za rok. Żeby zdobyć dodatkowe punkty, pomagałam na oddziale chirurgii dziecięcej. Praca tamtejszych lekarzy niespecjalnie mnie pociągała, ale za to bardzo spodobało mi się to, co robiła tam fizjoterapeutka. Wtedy po raz pierwszy widziałam fizjoterapeutę przy pracy. I całe szczęście, że za drugim razem też oblałam egzaminy na medycynę – śmieje się.

Dostała się za to na rehabilitację w Medycznym Studium Zawodowym w Konstancinie, które bardzo szybko przekonało ją do wyboru nowej drogi zawodowej (życiowej też, gdyż uczył się tam przyszły mąż Lidii). Do dziś wspomina wspaniałych wykładowców, którzy pokazali jej, na czym ten zawód polega. – Zaraz po skończeniu szkoły, przypadkiem znalazłam się pod budynkiem szpitala przy Banacha. Spodobał mi się, że taki duży, ładny. I z marszu, z siatką ziemniaków w ręku, które właśnie kupiłam, weszłam do środka i zapytałam, czy mają miejsce. Okazało się, że tak, złożyłam podanie, dostałam się. I nawet nie wiem kiedy, minęło 35 lat.

Wspólne notatki

Od samego początku pracuje w Zakładzie Rehabilitacji w Centralnym Szpitalu Klinicznym WUM w Warszawie. Dzięki zdobytemu przez lata doświadczeniu, mogła uczyć zawodu studentów, którzy przychodzili zdobywać wiedzę praktyczną w zakładzie. W międzyczasie coraz istotniejsze stawało się wykształcenie fizjoterapeutów i potwierdzający je dokument. – Początkowo czekałam, aż – tak jak pielęgniarki – będziemy mieli możliwość odbycia studiów pomostowych. Wiedziałam, że odświeżenie wiedzy i nauczenie się czegoś nowego na pewno mi się przyda, ale po 20 latach pracy nie musiałam uczyć się podstaw. Rządzący zawsze odpowiadali nam to samo: „Nie macie ani izby, ani uregulowanego zawodu, więc nie ma mowy o studiach pomostowych”. Stwierdziłam, że nie ma co dłużej czekać, bo się nie doczekam, i rozpoczęłam pięcioletnie studia na Uniwersytecie Medycznym w Warszawie. Daleko nie miałam.

Te studenckie czasy wspomina bardzo dobrze. Ze względu na pracę zdecydowała się na studia zaoczne, gdzie wielu studentów było w podobnej sytuacji do jej. Wspólna nauka bardzo ich zbliżyła, zawiązały się przyjaźnie, które trwają dziś. – Momentami było to zabawne, gdy świeżo upieczeni wykładowcy, których szkoliłam rok czy dwa lata wcześniej jako technik, zostawali moimi nauczycielami. Nikt nigdy nie dał mi odczuć, że teraz to on jest wielkim profesorem, a ja tylko uczennicą – opowiada. – Te studia dały mi kopa do dalszego działania. A mój syn, który sam zaczął studia z fizjoterapii wtedy, gdy ja kończyłam swoje, przejął moje notatki, z których się potem uczył.

Działanie, nie narzekanie

Jeśli mowa o działaniu, nie można nie poruszyć bardzo ważnego aspektu życia Lidii, czyli działalności związkowej. Organizacja związkowa w jej zakładzie powstała dlatego, że pracujący tam fizjoterapeuci czuli, że decyzje o losie ich i szpitala zapadają gdzieś na górze, poza nimi. A oni dowiadują się o nich tylko wtedy, jeśli informację przekaże im szefostwo. Wiedzieli, że jako pojedynczy pracownicy nie są w stanie nic zrobić, np. spotkać się z dyrektorem placówki i przedstawić mu swoje racje. Co innego związek, którego już nie można zbagatelizować.

Widząc, ile rzeczy jest do zrobienia, zaangażowała się w pracę związkową. Jest za to doceniana przez innych fizjoterapeutów, nie tylko tych w szpitalu przy Banacha – wybrano ją wiceprzewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego „Fizjoterapia”. – Nie lubię narzekać i na tym poprzestawać. Wolę działać – zaznacza.

Czasami czuje się w swoim zaangażowaniu trochę osamotniona. – Zawsze jak idę na jakieś spotkanie, to słyszę: pamiętaj o tym i tamtym, to i tamto trzeba załatwić. No litości, przecież nie może tego robić jedna osoba. Na protesty zawsze chodzą trzy osoby, te same, które biorą udział w pracach na rzecz innych fizjoterapeutów. Z naszego zakładu na wybory delegatów do KIF poszło niewiele osób. I co dalej? Wszyscy ci, co nie poszli, będą mieć dalej pretensje, że coś nie działa tak, jakby chcieli? Zawsze im powtarzam: Idź, zagłosuj i dopiero potem hejtuj w internecie.

Sama poszła o krok dalej – wystartowała w wyborach delegatów na II Krajowy Zjazd Fizjoterapeutów. – Podczas I Zjazdu mi się nie udało, ale tym razem się dostałam i to z naprawdę dobrym wynikiem. Być może to moja aktywność w związku sprawiła, że fizjoterapeuci mi zaufali. Chciałabym zobaczyć, jak działa KIF od środka, trochę od tej drugiej strony. Myślę, że mogę jeszcze wiele zrobić dla naszej grupy zawodowej.

Rozłam wśród fizjoterapeutów

Chociaż gdy mówi o braku zaangażowania fizjoterapeutów, słychać w jej głosie irytację, więcej w nim jednak smutku. Jednym z jego powodów jest poczucie, że wieloletnia, społeczna praca związkowców pójdzie na marne, a rozpoczęte sprawy nie zostaną pociągnięte dalej. Przykładem może być obecny strajk medyków. – Rząd chce rozmawiać tylko w ramach komisji trójstronnych, na których nie mogę być obecna, ponieważ związek „Fizjoterapia” nie należy do dużych centrali związkowych. Żeby być ich częścią, potrzeba osób, które wzięłyby na siebie odpowiedzialność i włączyły w prace. Tych jednak brak.

Redakcja poleca

– Bardzo boli mnie ten rozłam w naszym środowisku. Młodzi żyją w mediach społecznościowych, gdzie każdy może pisać co chce, nawet jeśli nie ma to nic wspólnego z prawdą. Znam świetnych fizjoterapeutów, którzy narzekają na działania izby, bo ktoś coś złego o niej napisał. I potem mówią, że się nie zaangażują, bo izba jest zła. Tłumaczę im, że jeśli tego nie zrobią, to i tak ktoś będzie izbą zarządzał, czy się to komuś podoba, czy nie. A poza tym nikt nie mówi o pracy na rzecz izby samej w sobie, a należących do niej koleżanek i kolegów. I samych siebie.

Zarażeni fizjoterapią

Po chwili zastanowienia stwierdza, że nigdy nie żałowała, że nie została dziennikarką czy lekarką – fizjoterapeuta to najpiękniejszy zawód. Przyznaje jednak, że gdy z mężem dowiedzieli się, że syn chce iść w ich ślady, odradzali mu ten wybór. Jedynym powodem były kwestie finansowe, które szczególnie dla młodych specjalistów są bardzo niekorzystne. Studentom, których uczy na Wydziale Fizjoterapii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, powtarza: z pracy w publicznej ochronie zdrowia pieniędzy nie ma i jeszcze długo nie będzie, a własna praktyka wymaga dużego zaangażowania pozamedycznego. – Fizjoterapia jest jednak zaraźliwa. Syn nas nie posłuchał, skończył studia i – z tego co wiem – nigdy tego nie żałował. Nie jesteśmy jedyną „fizjoterapeutyczną rodziną”. Znam wiele małżeństw oraz całe rodziny, gdzie zarówno rodzice, jak i dzieci, wybierają tę drogę. Jak zarażeni – śmieje się. – Historie tych wszystkich entuzjastów opisywane w „Głosie Fizjoterapeuty” to najlepszy dowód, że to wspaniały zawód.

W ruchu

Gdy nie zajmuje się fizjoterapią, każdą wolną chwilę spędza na łonie natury. Las, morze, Mazury, aby tylko za miastem. Ważne, żeby być w ruchu. Z powodu covidu ucierpiały jej dwie pasje. Pierwsza to narciarstwo. Druga – muzyka i taniec. Do pandemii przez 20 lat, po powrocie z pracy ogarniała dom, a wieczorem biegła na fitness. Jako instruktorka. Prowadzenie zajęć było dla niej samej motywacją, aby nie odpuszczać aktywności fizycznej. Nie mogła nie przyjść, gdy nie miała na to ochoty. Wiele kursantek ćwiczyło z nią całymi latami. – Sama opracowałam metodę prowadzenia zajęć. Oczywiście z racji mojego zawodu i doświadczenia ćwiczenia musiały być przede wszystkim bezpieczne i mieć działanie prozdrowotne, szczególnie dla kręgosłupa. Najpierw był to sposób na dorobienie sobie, ale stało się wielka przyjemnością. Kocham taniec i muzykę, więc to było idealne połączenie. Pewnie już do tego nie wrócę po pandemii, więc muszę sobie coś nowego wymyślić. Może zapiszę się na salsę?

Jak przy takim poziomie energii nagle zastopować i iść na emeryturę? – Teoretycznie za kilka lat mogłabym już na nią przejść. Marzę czasem o działce, domku na łonie przyrody. Tylko jak usiedzieć na miejscu? Jak żyć bez fizjoterapii? – zastanawia się. – Nie, to chyba jeszcze nie ten czas.

Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Lubię to!
5
Przykro
0
Super
2
wow
0
Wrr
0

© 2020 Magazyn Głos Fizjoterapeuty. All Rights Reserved.
Polityka prywatności i regulamin    kif.info.pl

Do góry