Jestem lekarzem, a nie zawsze dostrzegam postępy
Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"
Ireneusz Orman, 53 lata choroby współtowarzyszące: niedoczynność tarczycy, przewlekła choroba nerek, po trzech zapaleniach żył
W czwartek 16 kwietnia byłem w szpitalu na dyżurze (jestem ginekologiem), gdy nagle dostałem stanu podgorączkowego. Załatwiłem sobie na następny dzień test, ale na wyniki musiałem czekać aż trzy dni. Na początku nie miałem gorączki, ale czułem się coraz słabiej. W poniedziałek okazało się, że jestem zakażony. Temperatura zaczęła wzrastać. Gdy po niespełna tygodniu dostałem duszności, córka zawiozła mnie do szpitala. Na pulmonologii podano mi leki, ogólnie zaczęło mi się poprawiać. W nocy jednak dostałem silnych duszności i musieli mnie przewieźć na OIOM i podłączyć do OptiFlow. Mój stan określono jako ciężki, ale stabilny. Niespecjalnie jednak się poprawiałem, postępowało uszkodzenie płuc, dlatego zadecydowano o intubacji. Kolejne pięć dni to znam tylko z opowieści, bo je przespałem. Wiem, że w międzyczasie wpadłem we wstrząs septyczny, wskaźniki stanu zapalnego poszybowały prawie do granic oznaczalności. Na szczęście opanowano to plazmoferezą. Po kilku dniach doszła za to niewydolność nerek, poddali mnie dializom. Po wybudzeniu jeszcze przez tydzień musiałem leżeć na OIOM.
Usprawnianie od początku
Fizjoterapia zaczęła się już na intensywnej terapii. Dzień po wybudzeniu miałem pierwszy drenaż. O wstawaniu nie było jeszcze mowy, bo przy samym siadaniu bardzo spadała mi saturacja. Pionizacja udało się dopiero po kilku dniach. Przez ten tydzień bywały dni, że czułem się gorzej i nie byłem w stanie robić za wiele, ale ćwiczyliśmy codziennie. Dopiero po przejściu na pulmonologię zaczęły się próby chodzenia w miejscu. Obawiałem się, że mam bardzo słabe mięśnie po tylu dniach spędzonych w łóżku. Uspokoiłem się, gdy fizjoterapeuta to sprawdził i okazało się, że wcale nie jest tak źle. To mnie podbudowało. Po pokoju udało mi się zrobić krótki spacer dopiero dwa tygodnie od wybudzenia. Ponieważ byłem jeszcze słaby, zabroniono mi samemu chodzić po pokoju, ale mogłem poruszać się wzdłuż parapetu, okno jest blisko mojego łóżka.
Uznano, że zniszczenie płuc jest na tyle poważne, że zalecono, abym codziennie leżał na brzuchu przez dwie godziny. Początkowo, gdy miałem jeszcze cewnik i poprzypinane elektrody, było to dość niekomfortowe, ale teraz już nie sprawia mi ta pozycja problemu.
Duży postęp nastąpił wtedy, gdy mogłem już wyjść na korytarz. Przechodziłem najpierw dystans 7,5 metra, oczywiście z przerwami i kontrolą saturacji. Fizjoterapia trwała wtedy około godziny. Później wydłużyła się do dwóch godzin, a dystans zwiększył do 15 m. Po miesiącu pobytu w szpitalu mogłem się wreszcie wykąpać – to było coś!
Wsparcie fizjoterapeuty
To niezwykle ważne, że przychodzi ktoś, kto podtrzymuje człowieka na duchu. Zapewnia, że dam radę, motywuje, zauważa postępy, których nawet ja, jako lekarz, często nie zauważam. Ale on z boku to widzi. Zwraca uwagę na takie szczegóły. Ten aspekt psychologiczny jest niezwykle ważny. Przy tak długich pobytach w szpitalu, a ja jestem tu już półtora miesiąca, pojawia się skłonność do depresji. Biorę tu mało leków, więc podstawą mojego pobytu jest usprawnianie mnie poprzez fizjoterapię. Pracujemy od poniedziałku do piątku przez dwie godziny. Teraz mogę chodzić bez podtrzymywania, tylko z asekuracją.
Myślę, że gdy tylko przyjdzie ujemny wynik testu, wypuszczą mnie już do domu. Jestem w stanie sam się sobą zająć, ale też mam świadomość swoich ograniczeń i wiem, że muszę rozkładać sobie wysiłek na etapy. Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądać moje leczenie po wyjściu ze szpitala, czy będę jeździł na kontrolę. Czuję, że wciąż będę jednak potrzebował fizjoterapii, aby specjalista mnie poprowadził. Biorąc pod uwagę moje ostatnie przeżycia, teraz czuję się całkiem nieźle, uzyskałem zdolność samoobsługi. Do pełni zdrowia i dawnej sprawności jednak jeszcze daleka droga.
Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"