Teraz czytasz
Czy Kowalski potrzebuje bikefittingu?

 

Czy Kowalski potrzebuje bikefittingu?

  • – Umiemy jeździć na rowerze, bo ktoś w dzieciństwie nauczył nas utrzymywać na nim równowagę. Natomiast tego, jak poprawnie technicznie wykonywać obrót pedałami, jak ustawiać linię pleców, jak prowadzić nogę do wyprostu w kolanie – tego już nikt nas nie uczy – mówi Mateusz Naworol, fizjoterapeuta i bikefitter.
+1
Zobacz galerię

Na czym polega pana praca?

Od kilku lat, jako fizjoterapeuta, zajmuję się dość niszową działką, jaką jest bikefitting – to dobór odpowiednich ustawień roweru sportowego do osoby z niego korzystającej oraz ustalenie na podstawie badania biomechanicznego optymalnej pozycji podczas jazdy.

Czyli nie ma sensu, aby zgłaszał się Kowalski, który tylko jeździ do pracy rowerem?

No właśnie jest sens. Przeciętny Kowalski dojeżdża do pracy na rowerze średnio 20 minut, co będzie się przekładało na 8–10 km dziennie w jedną stronę.

Niewiele, ciężko się przeciążyć.

Liczymy dalej: 20 km dziennie to ok. 3,5–4 tys. ruchów zgięcia kolana, biodra, stawu skokowego. To już konkretna liczba. Jeżeli Nowak wychodzi z rodziną przy niedzieli na wolną przejażdżkę przez 1,5 godz., to takie zaawansowane badanie biomechaniczne nie jest mu potrzebne. Ale jeśli rower jest naszym codziennym środkiem lokomocji, to już będzie nam potrzebne, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo i profilaktykę dla naszego narządu ruchu. Bikefitting to świetny przykład fizjoprofilaktyki, edukacji i formy poznawania własnego ciała, jego możliwości oraz ograniczeń funkcjonalnych i motorycznych. To droga do samodoskonalenia pod okiem specjalisty fizjoterapeuty zgodna z maksymą, że lepiej zapobiegać niż leczyć.

Nie wystarczy kupić roweru w odpowiednim rozmiarze?

Podam przykład z zeszłego roku. Sąsiadka postanowiła, że nie będzie jeździła autobusem do pracy, tylko te 11 km będzie pokonywać rowerem. Jak sama zażartowała, ostatni raz jeździła na rowerze komunijnym. Przez pierwsze dwa dni oczywiście – jak to mówią pacjenci – „bolał ją cały człowiek”, bo po prostu zaczęła się ruszać. Później, gdy już pokonywała wzniesienia w trochę w żwawszym tempie, odezwał się odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Potem dało o sobie znać kolano, zaczęły drętwieć dłonie. Ja zawsze powtarzam, że my na rowerze generalnie potrafimy jeździć, bo ktoś nas w dzieciństwie nauczył utrzymywać równowagę. Natomiast tego, jak poprawnie technicznie wykonywać obrót pedałami, jak ustawiać linię pleców, jak prowadzić nogę do wyprostu w kolanie – tego już nikt nas nie uczy. I coraz więcej osób, dla których jazda rowerem staje się aktywnością regularną, budującą pewne obciążenie dla organizmu, przekonuje się, że coś tu jednak nie gra i zgłasza się do nas po pomoc.

Ma pan za sobą kolarską historię?

Tak, w 2002 r. zostałem mistrzem Polski w kolarstwie górskim w kategorii młodzik wśród amatorów. Gdy szykowałem się w następnym roku do zawodów, zaliczyłem dosyć poważny upadek. Przy dużej prędkości wypadłem przez kierownicę. Szczęśliwie dla mnie, gdy upadałem, broniłem się ręką, a nie głową. Niemniej ręka w przedramieniu została dosyć poważnie złamana, przeszedłem dwa zabiegi operacyjne. Rehabilitacja trwała dosyć długo, bo miałem problem z odzyskaniem wyprostu i prawidłowej funkcji stawu łokciowego. Wielu specjalistów, rehabilitantów pomagało mi w powrocie do pełni sprawności.

I kilka lat później został pan fizjoterapeutą.

Rzeczywiście tamte wydarzenia się do tego przyczyniły. Po wypadku wróciłem jeszcze na kilka lat do ścigania się na maratonach MTB, ale na studiach przysłowiowo zawiesiłem rower na kołek. Po studiach zająłem się fizjoterapią neurologiczną, pracowałem też ze sportowcami. Gdy dowiadywali się, że rower to moja pasja, to czasem dopytywali, co sądzę od strony fizjoterapeutycznej np. o wkładkach do butów rowerowych. Całe życie jeżdżąc na rowerze, zawsze ustawiałem pozycję intuicyjnie, uczyłem się poprzez praktykę. Zacząłem więc szukać wiedzy na ten temat. Trafiłem na hasło „bikefitting”, w 2013 r. wziąłem udział w pierwszych warsztatach. Prowadził je fitter, który nie jest fizjoterapeutą, ale był pierwszą osobą w kraju, która zaczęła się tym zajmować i miał duże doświadczenie. Wtedy literatury na ten temat było bardzo mało. Stwierdziłem, że skoro sami pacjenci o to pytają, a specjalistów brak, to jest jakaś nisza. Temat sam mi się nasuwa, więc muszę go zgłębić i połączyć moje obie pasje. Gdy Veloart Studio otwierało się w 2015 r. w Warszawie, aplikowałem jako fizjoterapeuta do współpracy przy bikefittigu. Zaliczyłem w siedzibie w Krakowie trzymiesięczne szkolenie oraz praktyki. Miałem podjąć pracę tylko na pół etatu, bo nie chciałem rezygnować z fizjoterapii pacjentów w centrum rehabilitacyjnym. Gdy uruchomiliśmy zapisy, z miejsca zapisało się nam 70 osób, czyli zapełniły grafik na przeszło miesiąc do przodu, więc wszedłem w to na 100 proc. Sześć lat później, pomimo pandemii, chętnych mamy jeszcze więcej.

Chyba właśnie dzięki pandemii?

Chyba tak. Zeszły rok był totalnie dziwnym rokiem. Przez siedem tygodni mieliśmy zamknięte. Jak startowaliśmy 4 maja, to musieliśmy odrobić wszystkie zaplanowane wcześniej wizyty, bo nikt nie zrezygnował. Do tej pory naszymi klientami byli głównie zawodowcy i mniej bądź bardziej zawansowani pasjonaci-amatorzy. Natomiast nie mieliśmy takich klientów, jacy zaczęli się trafiać od połowy zeszłego roku. Ludzie byli głodni sportu, a siłownie, baseny, kluby i inne aktywności ruchowe ograniczono. Do wyboru zostawały im ćwiczenie w domu, biegi lub właśnie rower.

Rower wydaje się bezpieczny, nawet dla osób z nadwagą.

Owszem. Wiele osób wyszło z tego założenia i się zaczęło. Przychodzi Jan Kowalski na fitting. Narzeka na kolana, do tego od tygodnia ma zdrętwiałe nadgarstki. Oczywiście zaczynamy od wywiadu. Pytam: „Od kiedy pan, panie Janie, jeździ na rowerze regularnie?”. Tu pada standardowa odpowiedź z zeszłego lata: „No, od 2 miesięcy”. Pytam dalej: „A ile pan przejechał kilometrów?”. I – proszę nie spaść z krzesła – pan Jan odpowiada, że… 2 tys. km! No i zaczęli nam się trafiać głównie już nie klienci – tak to często różnicuję – a pacjenci z zespołem bólowym do leczenia fizjoterapeutycznego, a nie do fittingu. I to trwa do dziś.

Kowalski wyciągnął rower z garażu i się wkręcił w „przekraczanie własnych granic”?

Niektórzy tak się zajawiają, że kupują co i rusz jakieś nowe, drogie sprzęty. Gorzej, że stawiają sobie zbyt wygórowane cele. Dla przykładu: ja od 2017 roku nie trenowałem, tylko rekreacyjnie jeździłem w wolnym czasie, bo praca, rodzina, dwójka małych dzieci. Natomiast od grudnia znowu regularnie trenuję po 4–5 razy w tygodniu. W maju jadę ultramaraton 160 km, a we wrześniu ultramaraton 500 km. Ja w życiu przejechałem jakieś 70 może 80 tys. km. Nie dalej jak dwa tygodnie temu trafia do mnie klient na badanie biomechaniczne. Jeździ od jesieni. Teraz z racji śniegu nie jeździ od miesiąca. I jaki on ma cel? On już w maju jedzie 500 km. Próbuję tych ludzi trochę ostudzić, gdyż fitting nie jest panaceum na wszystko. Pewnych rzeczy w fizjologii wysiłku nie da się przeskoczyć.

Lepiej przyjść do Was przed zakupem roweru, żeby uniknąć wyboru np. złego rozmiaru?

Na ogół już nikt nie popełnia w sklepach rowerowych takich błędów, pracownicy są w stanie dobrać odpowiedni rozmiar. Najlepiej więc już przyjść z zakupionym rowerem. Od razu zaznaczę, że punktem wyjścia do fittingu i odbycia profesjonalnej sesji jest używanie bloków z systemem zatrzaskowym, to znaczy zaczynamy jeździć w butach kolarskich, które mają punkty zaczepienia.

Czyli jednak profesjonalny sprzęt i koszty.

To jest już coraz powszechniejsze, wystarczy zobaczyć, ilu ludzi na światłach się wypina i wpina w taki sprzęt. Podstawowe buty kupimy za 120–150 zł, pedały za 80 zł. Dla nas te buty są warunkiem koniecznym podczas sesji, bo wtedy mamy stabilne, powtarzalne kąty pracy ciała. Takie ustabilizowanie nogi naprawdę robi ogromną różnicę podczas jazdy. Bez tego, z niepoprawnie ustawioną stopą na pedale, można wykonać wiele tysięcy ruchów w złym wzorcu biomechanicznym, nabawić się przeciążeń i stanów zapalnych narządu ruchu.

A statystyczny fizjoterapeuta nie będzie w stanie mi powiedzieć tego samego co Pan?

Najczęściej nie do końca. W razie zgłoszenia się pacjenta z jakimś bólem będzie prowadził terapię ukierunkowaną na redukcję objawów. Wiemy, jak ważne jest działanie nie objawowe, a na przyczynę. Statystyczny kolega fizjoterapeuta po przeprowadzeniu wywiadu będzie wiedział, że problem może być pochodną złej sylwetki na rowerze, nie będzie miał jednak najczęściej wiedzy, że np. wysokość siodełka jest nieodpowiednia, a tu czasem decydujący bywa dosłownie centymetr. Mam grono kolegów fizjoterapeutów, którzy podsyłają mi swoich znajomych czy pacjentów, którzy zaczęli więcej jeździć i pojawiły się problemy. Na szczęście jest już coraz więcej lekarzy świadomych bikefittingu, którzy radzą pacjentom się z nami kontaktować. I co ciekawe, to nie tylko ortopedzi i traumatolodzy, ale także urolodzy.

Słyszałam, że źle dobrane siodełko może przyczynić się do bezpłodności, ale to raczej nie ta specjalizacja.

Z tą płodnością to nie ma na to dowodów. Prowadzono różne badania, ale teoria się nie potwierdziła i też nie słyszałem, aby znajomi kolarze mieli takie problemy. Z urologią to jednak inna kwestia. U mężczyzn może pojawić się zapalenie gruczołu krokowego od siodełka kolarskiego. Od razu zaznaczam, że nie jestem specjalistą od rehabilitacji uroginekologicznej czy pokrewnej, ale dzięki tzw. matom tensometrycznym mogę dobrać odpowiednie siodełko, które nie będzie wywierało nacisku w okolicach gruczołu krokowego.

Proszę mi opowiedzieć krok po kroku, jak wygląda taka konsultacja.

Redakcja poleca

Przychodzi pani, witamy się i idzie się pani przebrać w strój sportowy.

Nie mogę zostać w jeansach?

Nie, będzie pani mniej wygodnie, a ja będę miał problem z utrzymaniem powtarzalności pomiarów kątów w ciele. Na takie badanie trzeba przyjść w stroju sportowym, najlepiej możliwie obcisłym – leginsy albo spodenki rowerowe, które odsłonią kończynę. Koszulka może być zwykła, bawełniana.

No dobrze, wciskam się w leginsy.

Rozpoczynamy od wywiadu, który trwa jakieś 30 minut. Buduję sobie pani obraz jako sportowca amatora. Zbieram te wszystkie informacje, historię urazową przede wszystkim. Tutaj jest wszystko bardzo istotne, np. mój uraz przedramienia i rozległa blizna rzutują na to, że mam minimalnie ograniczoną funkcję supinacyjno-pronacyjną, więc np. na rowerze z prostą kierownicą zawsze mam problem z dyskomfortem w grupie mięśni prostowników. Gdybym ja, jako klient, tej informacji nie podał fitterowi, to on szukałby przyczyny gdzie indziej, a problem byłby ze strukturą mojego ciała i jego funkcją. Dalej mamy badanie funkcjonalne. To są dwa milowe kroki, po których już dokładnie wiem, jak pani sylwetka może i ma wyglądać na rowerze. Później tylko odpowiednim ustawieniem, poprzesuwaniem wszystkich komponentów, osiągamy tę sylwetkę w przestrzeni. Korzystamy z tzw. systemu wideoanalizy 3D, czyli jest pani oklejona takimi odpowiednimi czujnikami, które dostarczają systemowi informacje na temat pracy kątowej ciała. Dzięki technologii weryfikuję, czy moja ocena funkcjonalna klienta i zalecenia potwierdzają się w biomechanice jego sylwetki.

Brzmi nowocześnie.

Badania nad biomechaniką kolarza i metodologia pracy w bikefittingu są rozwijane już przeszło 30 lat. Zbudowana jest całą metodologia postępowania, w tym wyznaczone odpowiednie zakresy kątowe pracy ciała uważane za bezpieczne, ergonomiczne i efektywne. Natomiast to są – zaznaczam – zakresy. Przykładowo wyprost w kolanie powinien oscylować od 42 do 30 stopni. Fitter na podstawie oceny funkcjonalnej decyduję, ile to powinno być. Ze spotkania każdy klient wychodzi z informacjami na temat odpowiedniej sylwetki i zaleceniami co do pracy nad ciałem, aby tę sylwetkę budować, uczyć się jej i rozwijać w prawidłowym wzorcu.

A czy istotna jest moja waga?

Jeśli nie mówimy o jeździe wyczynowej, to nie, oczywiście przy większej wadze będzie się pani szybciej męczyć. Istotna jest za to proporcja antropometryczna ciała. Ja mam 180 wzrostu i w miarę referencyjną, proporcjonalną długość nóg do wzrostu – 86 cm. Mam kolegę, który jest dokładnie tego samego wzrostu, ale jego nogi są dłuższe o 3 cm. I przy poprawnie ustawionej wysokości siodełka na jego rowerze nie sięgałbym do pedałów. Każdy z nas jest inny, dlatego bikefitting to zawsze bardzo indywidualny proces, ukierunkowany na człowieka jako jednostkę.

Wspominał Pan, że mam zabrać swój rower.

Tak, bo po wywiadzie wpinamy pani rower w trenażer. W czasie jazdy sprawdzam wszystkie parametry. Okazuje się, że ma pani 50 stopni wyprostu w kolanie, siedzi absolutnie za nisko i należy się cieszyć, że do nas trafiła w tym momencie, bo zespół przeciążeniowy aparatu wyprostnego kolana już czeka za rogiem. Pytanie, jak długo organizm by to tolerował? Czy więzadło właściwe rzepki, jej troczki i inne elementy miękkie i chrząstka zaczęłyby być przeciążone? Drugą kwestią jest sprawa stabilności ciała (miednicy na siodełku), którą też oceniamy. Przeciętny Kowalski najczęściej nie ma wyćwiczonych mięśni core, a więc otrzymuje od nas pakiet informacji, jak to poprawić.

Właściwie po co przychodzą do Was Michał Kwiatkowski, Maja Włoszczowska, a nawet przyjeżdżają kolarze zza granicy? Przecież tacy uznani sportowcy mają całe sztaby specjalistów.

Oni nie przychodzą na fitting tylko po to, żeby nie bolało ich kolano, bo od tego to mają sztab ludzi. Oni przychodzą po biomechaniczne optimum, więc po to, żeby ich sylwetka była maksymalnie wydajna, żeby ich zakresy i pracy kątowe były jak najbardziej efektywne. Parametry się zmieniają, są zależne np. od stopnia wytrenowania w danym okresie, więc co jakiś czas pojawiają się na kontrolę. Cały czas są w procesie bikefittingu. Człowiek w kolarstwie jest bezpośrednio zależny od sprzętu, od roweru, i musi stanowić z nim integralną całość, żeby osiągać konkretne wyniki.

Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Lubię to!
8
Przykro
1
Super
3
wow
1
Wrr
0

© 2020 Magazyn Głos Fizjoterapeuty. All Rights Reserved.
Polityka prywatności i regulamin    kif.info.pl

Do góry