Teraz czytasz
Fizjoterapia w trudniejszym wydaniu

 

Fizjoterapia w trudniejszym wydaniu

  • O pracy na misji w Zambii opowiada Alicja Podgórni, fizjoterapeutka z Krakowa.
Zobacz galerię

Spędziła Pani miesiąc szpitalu misyjnym Katondwe Zambii, który wspomagają wolontariusze polskiej Fundacji „Pod Skrzydłami”. Jak narodził się pomysł, aby wyjechać na misję?

To był przypadek. Wcześniej był już tam mój przyjaciel lekarz, który zaproponował mi, abym 2021 r. pojechała razem nim jeszcze jednym lekarzem. Pomyślałam, że czemu by nie, to dla mnie coś kompletnie nowego, raz się żyje. Może więcej nie będę miała już takiej okazji, tym bardziej, żeby jechać na tak długo. Może się wydawać, że miesiąc to krótko, ale powiedzmy sobie szczerze, fizjoterapeucie na dorobku ciężko wyrwać się na dłużej.

Marzyła się Pani wcześniej misja dalekim kraju?

Nie, raczej nie. Żyłam sobie spokojnie Krakowie, rozwijam się, mam pracę, znajomych. Ten wyjazd to było dla mnie coś szalonego. Szczególnie, że robiłam tam wiele rzeczy, których polski fizjoterapeuta stanowczo nie robi…

Na przykład?

Fizjoterapia zajmowała mi ok. 50 proc. czasu. Resztę poświęcałam na zmienianie opatrunków pacjentom, także tym tuż po operacjach. Na co dzień nie mam doświadczenia aż tak świeżymi ranami.

To wynikało braku personelu?

pewnym stopniu tak, personel to głównie pielęgniarki położne. To jedyny szpital promieniu 300 km. Dofinansowanie od rządu starcza na opłacenie prądu – na dwie godziny dziennie. Większym problemem jest specyfika tego miejsca mentalność. Siostry, które prowadzą szpital, chciały, abyśmy najpierw odpoczęli po przyjeździe. Po dwóch dniach my byliśmy gotowi do pracy, ale okazało się, że rząd nagle zarządził, że czwartek piątek będą dniami wolnymi. tam dzień wolny szpitalu nie wygląda jak nas, czyli niemalże jak normalny dzień pracy. Wolne to wolne, więc ludzie nie przyszli do szpitala. Operacje były zaplanowane ktoś musiał przy nich asystować – przypadła mi rola instrumentariuszki. Przyznaję, że przez pierwsze dwie operacje mnie to wszystko trochę brzydziło – sporo krwi, kości ścięgna na wierzchu. Gdy się wprawiłam, to naprawdę zaczęło mi się podobać chętnie pomagałam. No takiej lekcji anatomii to nigdy nie miałam!

Przez dłuższy czas ćwiczyłam jednym pracowników szpitala, który sam był po operacji. Dopiero tuż przed samym wyjazdem dowiedziałam się, że jest nosicielem wirusa HIV. tamtym rejonie jest dość częste, każdy może mieć HIV lub WZW. Powinnam to góry założyć, ale jakoś przy pracowniku szpitala straciłam czujność wydawało mi się logiczne, że powinnam zostać poinformowana zakażeniu. Zaczęły się analizy, czy zawsze przy pracy nim na pewno miałam rękawiczki? Na szczęście nic się nie stało.

Mieliście dużo pracy?

Zanim poszła wieść, że do szpitala przyjechali nowi medycy można skorzystać naszej pomocy, trochę to zajęło, więc na początku było miarę spokojnie. Nagle zaczęły się straszne kolejki, pacjenci czekali od świtu. Głupio było nawet wyjść na obiad, skoro tylu ludzi siedziało korytarzu. Problemem był też grafik, raczej jego duża dowolność, zmienność. Bardzo tęskniłam do organizacji pracy moim ośrodku. szpitalu pracuje jeden fizjoterapeuta, technik. Jest dość chaotyczny stanowczo bardziej wyluzowany pracy niż ja, ale bez niego bym sobie nie poradziła.

Zambii normą jest, że pacjent czeka sześć godzin na wizytę. skoro już czeka sześć, to jeszcze może poczekać kolejne trzy. To trochę jak tamtejszymi rozkładami autobusów na prowincji. Po prostu ich nie ma, autobus przyjedzie, kiedy przyjedzie. Dla Zabijczyków to coś oczywistego, Europie dostalibyśmy szału.

jakim języku rozmawialiście pacjentami?

Komunikacja była trudna. Młodsi ludzie całkiem dobrze mówili po angielsku, ale ze starszymi bez tego kolegi fizjoterapeuty nie dałabym rady. Tam używa się 73 języków dialektów. Poznałam kilka podstawowych zwrotów dwóch najpopularniejszych, czyli bemba nyanja, ale bez wsparcia nie mogłabym pracować.

Ten problem komunikacją przypomniał mi największe zdziwienie, którego tam doznałam, które jest pouczające dla fizjoterapeutów na całym świecie. Dotyczy jednej pacjentek. Pani jest po 40., ma MPD tak mniej więcej trzykończynowe porażenie (jedna strona funkcjonuje trochę lepiej), miednica zrotowana, bardzo duża nadwaga. Pacjentka przyjechała na wózku, stanowczo jednym koszmarniejszych jakie widziałam – brakowało podnóżków jednego podłokietnika. Poprosiłam ją, żeby się przesiadła wózka na leżankę. Nie była stanie. Próbowałam jej na różne sposoby pomóc, podstawiałam stołeczek, ale nic to nie dawało. Nie rozumiałam, jak ona może funkcjonować bez tej umiejętności, skoro wydawało się, że nie jest całkowicie porażona. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, gdy wreszcie udało nam się porozumieć, okazało się, że to przesiadanie się nie jest dla niej ogóle funkcjonalne.

Jak to?

Ona się nauczyła zsuwać wózka na podłogę to było jej potrzebne do życia. Nie przesiada się wózka na krzesło, bo najzwyczajniej nie używa domu krzesła. Tam chatach siedzi się na podłodze. To zmieniło całkiem moje podejście, pracowałyśmy na podłodze. Byłam dużym błędzie, moje myślenie funkcjonalności zawiodło. Potem namówiłam ją na zrobienie podnóżków do wózka. Przecież to żadna filozofia: dwa kijki materiał na nich. Proste? Tylko że podnóżkami ciężej się ześlizgnąć wózka.

Redakcja poleca

przypadku tej pani – jak wielu pacjentów, którymi tam pracowałam – większości problemów już się nie cofnie, bo zmiany przez te lata tak daleko zaszły. Trzeba też brać pod uwagę, jakich warunkach pacjent żyje jakich zachowań możemy od niego realnie oczekiwać. Zastanawialiśmy się nad zoperowaniem jej nogi, ale pojawiło się pytanie, czy lekkie jej usprawnienie cokolwiek funkcjonalnie zmieni? Wątpię, zagrożeń jest sporo. Przecież ona tą raną wróci do bardzo niesterylnych warunków, co jest bardzo niebezpieczne. Do tego będzie musiała się regularnie rehabilitować, na co też ciężko liczyć. czy nawet gdyby wszystko poszło dobrze, to czy ona zmieni swój wzorzec ruchów? To bardzo trudne decyzje, musieliśmy nad każdą poważnie się zastanowić.

Państwo jakich żyliście warunkach?

Stanowczo lepszych niż większość mieszkańców, ale trochę trudniejszych niż Polsce. Woda, której się myliśmy, była ciepła dzięki temu, że cały dzień się nagrzewała specjalnym zbiorniku. Na szczęście mieliśmy pralkę, co jest tam luksusem. Gdy chcieliśmy coś uprać, to musieliśmy zrobić to odpowiedniej porze dnia, żeby potem woda zdążyła się nam podgrzać do mycia. Ale już wspomniany kolega fizjoterapeuta nie ma domu prądu, żeby przyjść do pracy, najpierw musi iść się umyć jeziorku. Nie wiem, jak to robił, ale zawsze przychodził czysty, wyprasowanym ubraniu. Dla nas to abstrakcyjne problemy, tam tak ludzie żyją na co dzień.

jakimi problemami zgłaszali się do Pani pacjenci?

większości byli to pacjenci po operacjach górnych kończyn, czasem też dolnych oraz problemami ortopedycznymi czy neurologicznymi. Na co dzień zajmuję się dorosłymi nastolatkami, ale tam przyjmowałam też dzieci, bo potrzeby są przeogromne. To był jeden gorszych widoków. Dzieci są strasznie zaniedbane, bez ortez, bez odpowiednich ćwiczeń. do tego nie było widać walki rodziców poprawę ich stanu zdrowia. Myślę, że po prostu przyjmowali do wiadomości, że dziecko jest chore kropka. tak nic tym nie będą stanie zrobić.

Operacje, które wykonywali koledzy, normalnie przeprowadzane są stolicy, czyli Lusace. tym misyjnym szpitalu lekarze specjalizują się dość wąsko, czyli ginekologia, narządy wewnętrzne. Operacje na cito są robione, ale mniej pilne już nie, więc źle zrośnięte złamania czy zbyt późno wykonane zabiegi to norma. Wyobrażałam sobie, że przyjadę do kraju, którym ludzie nawet nie wiedzą, co to fizjoterapia. Tak źle na szczęście nie było, ale świadomość leczniczego ruchu jest prawie żadna. Oczywiście Lusace poziom życia jest wyższy. Kontrast między wsiami stolicą jest ogromny, większość kraju to te wsie.

Chciałaby Pani jeszcze kiedyś wyjechać na taką misję?

Dobre pytanie. Musiałabym mocno sercem ruszyć, bo już wiem, czym to się je. Pytanie, na ile miejscowy zespół by tego skorzystał, bo teraz nie mam pewności, że wiele tego, co staraliśmy się przekazać, jest wcielane życie. Przywiozłam tam ze sobą trochę tapów, bandów, sprzętu do mobilizacji ręki, chciałam pokazać inną mobilizację stawów, ale kolega fizjoterapeuta chyba nie do końca był tym zainteresowany. tym się głośno nie mówi, ale przecież taki wyjazd dla wolontariusza to także poświęcenie finansowe, bo skoro nie ma mnie Polsce, to nie zarabiam. Zapewniono nam wyżywienie, nocleg, ale przelot tylko jedną stronę. Ale nie chcę narzekać, bo naprawdę wiele nauczyłam podczas wyjazdu. To była taka fizjoterapia trudniejszym wydaniu.

Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Lubię to!
2
Przykro
0
Super
0
wow
0
Wrr
0

© 2020 Magazyn Głos Fizjoterapeuty. All Rights Reserved.
Polityka prywatności i regulamin    kif.info.pl

Do góry