Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"
Trwa tzw. pandemia wyrównawcza będąca efektem przeszło dwóch lat izolacji i noszenia maseczek, gdy chroniąc się przed COVID-19, uniknęliśmy wielu innych infekcji. Teraz za to doświadczamy ich kumulacji i chorujemy. A gdy chorujemy, to…
„Załogi było na styk, więc kiedy szalało jakieś choróbsko trzeba było kombinować. Na zwolnienie szli tylko ci, którzy już naprawdę wyglądali tragicznie. Reszta zasmarkana i z gorączkami, nafaszerowana lekami pracowała dalej. Ktoś musiał zostać”.
„U nas to niewolniczy system. Ostatnio już z syndrom sztokholmski u siebie zauważyłem, gdy się wahałem, czy prosić o L4, gdy przez trzy dni miałem gorączkę. Bo zamiast myśleć o swoim zdrowiu, martwiłem się, że nikt mnie nie zastąpi w pracy”.
„Jestem tylko na własnej działalności. Nie ma czegoś takiego jak zwolnienie. Zasiłek to jakiś żart. Jak nie pracuję to nie zarabiam, więc pracuję, gdy jestem chory. Gdy ze zdrowiem było bardzo kiepsko to nie pracowałem, więc kasa była mniejsza adekwatnie do ilości pracy.
Pewnie, że boję się, że kogoś zarażę, boję się ze sam zachoruję i generalnie wiem, że jak mi się coś stanie, to będziemy goli i weseli – żona nie pracuje zarobkowo i mamy dwójkę małych dzieci. Nie mogę się rozchorować, bo nikt mi za to nie zapłaci”.
To zaledwie cztery z kilkudziesięciu wypowiedzi fizjoterapeutów zebranych przez Joannę Tokarską za pośrednictwem mediów społecznościowych pod koniec grudnia 2022 r.
Dla większości obywateli taka sytuacja jest nie do pomyślenia. Owszem, każdy zna kogoś, kto miał szefa krzywo patrzącego na pracowników idących na zwolnienie lekarskie. Ale w ochronie zdrowia? W placówkach, do których ludzie przychodzą się leczyć? Przecież fizjoterapeuci, jako przedstawiciele zawodu medycznego, dobrze wiedzą, jakim zagrożeniem dla innych jest chory człowiek i że dla niego samego bagatelizowanie infekcji jest niebezpieczne…
Powyższą datę podkreślamy nieprzypadkowo. W ostatnim tygodniu 2022 r. odnotowano w Polsce ponad 389 tys. zachorowań na grypę oraz ich podejrzeń – podaje Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego PZH – Państwowy Instytut Badawczy. Tyle przypadków zachorowań w XXI w. rejestrowanych było zwykle w ciągu całego grudnia, a nie siedmiu dni. Dla przykładu:
Grudzień 2017 – 468 805
Grudzień 2021 r. – 359 499
A w całym grudniu 2022 r. – 1 139 739 zachorowań.
Nie sposób ocenić, ile osób w tym czasie nie zgłosiło się z objawami grypy, COVID-19 lub lżejszych infekcji do placówki medycznej i końcówkę roku przeleżało w łóżku. Albo normalnie chodziło do pracy.
Po wybuchu pandemii w gąszczu negatywów dostrzegało się pozytywne zjawisko, jakim była samoizolacja w przypadku nie tylko SARS-CoV-2, ale także zwykłych przeziębień. Dotychczasowi „pracownicy roku”, kaszlący na wszystkich dookoła i chwalący się: „Konował wciskał mi L-4, ale się nie dałem!”, zostawali w domu. Mało tego, zmiękli nawet pracodawcy, którzy albo zrozumieli, że dotychczasowy system był groźny dla zdrowia i życia podwładnych oraz ich samych, albo wystraszyli się społecznego napiętnowania i akceptowali, że czasem każdy choruje i musi iść na zwolnienie.
W przypadku medyków problem zawsze był bardziej skomplikowany niż w przypadku innych branż, bo przedstawicieli zawodów medycznych jest po prostu za mało, a bez ich pomocy ktoś może stracić zdrowie bądź życie. Tak jest nie tylko w Polsce. Dlatego też lekarze z łagodnymi objawami COVID-19 mogli pracować np. podczas pierwszej fali Omikrona w niektórych częściach Kanady i USA. Podstawowy warunek zakładał jednak, że leczyć mieli tylko i wyłącznie pacjentów z pozytywnym wynikiem na obecność SARS-CoV-2.
„Typ od największego przedmiotu na pierwszym roku powtarzał, że poniżej 2 tygodni to nie choroba i nie uznaje takich nieobecności, więc na antybiotyku z turbo gorączką gibałam na zajęcia. Żeby jakoś dawać radę piłam non stop gripexa przez jakieś 2 tygodnie, aż się wystraszyłam, bo zaczęłam płyny o dziwnych kolorach z siebie wydalać”.
„Rzucić studia? Albo zacisnąć zęby. Nic innego nie pomaga. Łamanie wszelkich regulaminów przez wykładowców jest chlebem powszednim. Nawet interwencje u prodziekanów nic nie dają”.
„Wolę nie myśleć, ile osób zaraziłam, musząc przychodzić chora na zajęcia w szpitalach. Niektórzy prowadzący byli rozsądni, ale zwykle i tak trzeba było się do tego szpitala przejechać żeby spytać się czy można nie przychodzić na zajęcia. Niektórzy podchodzili do tego tematu na zasadzie jesteś chory i masz zajęcia na patologii noworodka? Nie szkodzi, załóż maseczkę”.
To już wypowiedzi byłych i obecnych polskich studentów fizjoterapii. Z ich wspomnień bije kompletna bezradność wobec systemu, od którego są całkowicie zależni. A co absurdalne, jeśli uznać, że od pracy fizjoterapeuty może zależeć czyjeś zdrowie, to nieobecność studenta na wykładzie czy nawet zajęciach w szpitalu na niczyje życie nie wpłynie.
Zdajemy sobie sprawę, że to problemy niezwykle złożone. Jak iść na zwolnienie, gdy nie ma się umowy o pracę i podczas nieobecności się nie zarabia? Jak wyrobić się z realizacją kontraktu z NFZ, gdy brakuje pracowników? Jak odmówić pacjentowi potrzebującemu pomocy? Jak przygotować do pracy młodych ludzi, którzy nie są obecni podczas ważnych zajęć? I wiele, wiele innych. Dlatego, jeśli jesteście zainteresowani tym tematem, dajcie nam znać, które aspekty Was interesują, podzielcie się z nami (oczywiście może być anonimowo!) swoimi historiami i spostrzeżeniami.
Prosimy o opinie/pytania na adres: redakcja@kif.info.pl lub w komentarzach na FB Głos Fizjoterapeuty – Biuletyn informacyjny Krajowej Izby Fizjoterapeutów.
Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"