Na początku marca przeszedłem artroskopię barku z powodu zespołu nawykowego wypadania barku. Zgodnie z zaleceniami przez cztery tygodnie od operacji ręka musiała być unieruchomiona, a po upływie miesiąca powinienem rozpocząć fizjoterapię. I wtedy pojawił się problem, bo na początku kwietnia praktycznie wszystkie gabinety były zamknięte. Na jakiś 10 rehabilitantów, do których zadzwoniłem, 8 w ogóle nie przyjmowało, a reszta miała już zbyt wiele zleceń. Udało mi się wreszcie dostać do fizjoterapeuty polecanego przez krewnego, do którego chodzę do dziś dwa razy w tygodniu. Miałem o tyle szczęście, że lekarz wystawił mi skierowanie na rehabilitację – bez tego nie byłoby szans, żeby w tamtym czasie gdzieś mnie przyjęli.
Nie myślałem zbyt wiele o potencjalnym zarażeniu się COVID-19, bo po prostu musiałem zostać wtedy poddany rehabilitacji. Jej brak byłby dla mojego zdrowia większym zagrożeniem. Poza tym w trakcie spotkań i ja, i fizjoterapeuta mamy maseczki, wszystko jest dezynfekowane. Wiem, że wciąż wiele osób obawia się korzystać z usług fizjoterapeutów. Wszystko zależy od tego, w jakim ktoś jest wieku, na co choruje. Pewnie gdybym miał 70 lat, był po zawale i chorował na cukrzycę, też bym się dłużej zastanawiał. Każdy musi sobie zrobić swój bilans zysków i strat. Ja uznałem, że gorsza dla mnie byłaby niesprawna ręka niż zachorowanie, bo jestem w miarę młody i sprawny, więc zapewne koronawirusa przeszedłbym w miarę łagodnie.
Jan Prasałek – Adwokat, doktor nauk prawnych