Teraz czytasz
Stół nasz ofiarny

 

Stół nasz ofiarny

  • Starsi ludzie mawiają zwykle, że najlepsze lekarstwa są zawsze paskudne w smaku, a im boleśniejsze zastrzyki, tym szybciej one działają. Nie powinno więc nas specjalnie dziwić, że nasi pacjenci nabierają również fałszywego przekonania, że i w fizjoterapii „bez bólu nie ma efektu”; że trzeba okupić bólem powrót do sprawności i zdrowia. Ból ciała odziera jednak z intymności i ograbia nas dotkliwie z poczucia bezpieczeństwa.

„Może pani śmiało ciągnąć, ja wszystko wytrzymam, byleby tylko potem było lepiej” – jakże często słyszymy takie słowa od naszych pacjentów. Oczywiście nie wynika z nich, że sprawiamy wrażenie jakichś szczególnie nieśmiałych. Gdybyśmy byli tak patologicznie nieśmiali, że wstydzilibyśmy się pociągnąć albo nacisnąć mocniej, nie nadawalibyśmy się do wykonywania naszej profesji. W zacytowanych słowach przewija się jednak coś zupełnie innego – że poprawa zdrowia połączona jest nierozerwalnie z odkupieniem, złożonym z ofiary ze swojego cierpienia.

Pamiętam swoją pierwszą praktykę na oddziale ortopedii w jednym z trójmiejskich szpitali. Było to w połowie lat dziewięćdziesiątych i niewiele wtedy pracowało się z pacjentem poza ćwiczeniami biernymi, redresyjnymi i czynnymi. Przez dwa tygodnie wraz z grupą moich koleżanek i kolegów zajmowaliśmy się przebywającymi na oddziale starszymi paniami, które były po operacji wszczepienia endoprotezy stawu biodrowego. Opiekunką naszych praktyk była rezolutna pani magister, która ochoczo dzieliła się z nami swoimi wytycznymi, byśmy nie zwracali uwagi na to, że pacjentkę boli, „bo i tak trzeba zrobić to, co należy”. Jak mówiła, tak czyniła i wspomnianymi słowami strofowała krzyczące z bólu przerażone pacjentki.

Moją pierwszą pacjentką na tej praktyce była pani Zosia, która na mój widok zbladła i schowała głowę pod kołdrę, niewprawnie udając, że śpi. Powiedziała mi potem, że widok praktykanta w drzwiach nigdy nie wróżył jej niczego dobrego. Tego pierwszego dnia podszedłem do niej, przywitałem się, przedstawiłem się i zapytałem o samopoczucie. Po wymianie kolokwialnych uprzejmości, zapytałem, czy mogę obejrzeć jej nogę i czy mogę z nią trochę poćwiczyć. Pani Zosia spojrzała na mnie ze zdziwieniem i odpowiedziała nieśmiało, że jeszcze nikt dotychczas nie zapytał, czy może z nią coś zrobić i zabierano się do wymachiwania jej nogą po krótkim stwierdzeniu „musimy dziś znów poćwiczyć”.

Pani Zosia bała się, że znów będzie bolało i że fizjoterapeuta, jak zawsze, skończy swoją pracę, gdy ona się całkiem rozpłacze. Chwyciłem nogę pani Zosi tak, jak mnie uczono – pod kolanem i pod piętą. Zrobiłem to jednak delikatnie, jakbym trzymał w rękach nowonarodzone, przestraszone otaczającym je światem, dziecko. Tego dnia oboje przekonaliśmy się, że ból nie jest do niczego potrzebny ani pani Zosi, ani tym bardziej mnie. Że można zrobić to samo, co zawsze, ale w zupełnie inny sposób.

Niestety, spora część z nas nauczyła się już w dzieciństwie, że wszystko, co ważne, jest zawsze w zamian za coś. Że trzeba sobie zasłużyć na szacunek, przyjaźń albo na miłość tych, na których nam zależy. Dokładnie tak samo mylnie myślą Twoi pacjenci – że trzeba złożyć w ofierze swoje cierpienie; że trzeba wytrzymać ból rozciągania albo naciskania, by przebłagać jakieś tajemnicze, przywracające zdrowie bóstwo. Ty jednak wcale nie musisz być kapłanem tego okrutnego bożka, a Twój stół nie musi być jego stołem ofiarnym.

Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Lubię to!
0
Przykro
0
Super
1
wow
0
Wrr
0

© 2020 Magazyn Głos Fizjoterapeuty. All Rights Reserved.
Polityka prywatności i regulamin    kif.info.pl

Do góry