Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"
Żołnierz, który został fizjoterapeutą
Żołnierz, który został fizjoterapeutą
Żołnierz, który został fizjoterapeutą
Historia zaczęła się od tego, że szpital nie chciał zatrudnić świeżo upieczonego absolwenta liceum medycznego. Sławek był przekonany, że jako dyplomowany pielęgniarz zdobędzie tam pracę bez problemu. Niestety na początku lat 90. nie było takie łatwe – rąk do pracy w tym zawodzie nie brakowało. Największą przeszkodą okazała się jednak… płeć. – Usłyszałem, że chętnie mnie przyjmą, ale dopiero po odbyciu służby wojskowej – wspomina. Był bardzo zawiedziony, w końcu od dawna wiązał swoją przyszłość z pielęgniarstwem. Gdy niebawem rzeczywiście wojsko upomniało się o niego, uznał, że dobrze będzie mieć już je za sobą, żeby po jego zakończeniu spokojnie planować przyszłość. Służba wojskowa trwała wtedy 18 miesięcy. Sławek w armii spędził następnych 16 lat.
Wojsko szybko go wciągnęło. Po zakończeniu służby zasadniczej postawił na karierę żołnierza zawodowego. O swoich wcześniejszych planach jednak całkowicie nie zapomniał. – Nie chciałem, aby moje wykształcenie zakończyło się na maturze. W trakcie służby uzyskałem zgodę przełożonych na rozpoczęcie studiów. A że zawsze pociągały mnie kierunki medyczne i praca manualna, zdecydowałem się na fizjoterapię – tłumaczy.
Czasy się zmieniały, w Polsce powoli wygaszano obowiązek służby zasadniczej. Niedługo po tym, jak ukończył studia, przyszła decyzja o likwidacji jego jednostki. Miał już wtedy w ręku dyplom magistra, mógł więc bez obaw o zatrudnienie wrócić do cywila i rozpocząć pracę np. w przychodni. Była też alternatywa w postaci spełnienia marzenia o dostaniu się do jednostki specjalnej. – Pojechałem na własną rękę do dowódcy 1. Pułku Specjalnego Komandosów w Lublińcu. Przedstawiłem wszystkie dokumenty, które posiadałem, w tym papiery płetwonurka czy skoczka spadochronowego oraz dyplomy ukończenia fizjoterapii, liceum medycznego i masy innych kursów – wspomina. – Dowódca od razu powiedział, że chce kogoś z takim doświadczeniem.
W trakcie służby w Lublińcu Sławek chciał jak najczęściej wykorzystywać swoją wiedzę medyczną. Przy wsparciu ówczesnego szefa służby zdrowia mjr. Witolda Kluby, udało mu się otworzyć tam niewielki gabinet fizjoterapii. Zakupiono do niego niezbędne sprzęty, dzięki którym Sławek udzielał pomocy innym żołnierzom. I chociaż od lat już nie służy w 1. Pułku, gabinet nadal funkcjonuje. – Funkcjonowanie takich gabinetów, szczególnie w jednostkach specjalnych, powinno być według mnie obligatoryjne. Podczas skoków spadochronowych, wspinaczki czy ćwiczeń na poligonach bardzo łatwo o urazy, po których żołnierz potrzebuje fizjoterapii, aby w pełni sił wrócić do służby – tłumaczy Sławek.
Nie było jednak tak, że koncentrował się tylko na fizjoterapii. Chciał też zdobywać kolejne doświadczenia w armii. W tamtych czasach marzeniem wielu żołnierzy było dostanie się do Jednostki Wojskowej GROM, której członków nie raz obserwowali podczas wspólnych szkoleń. Już sam ich widok budził podziw i respekt, nie mówiąc o sprzęcie, do jakiego mieli dostęp. Przez lata Sławek z kolegami snuli marzenia o najlepszej jednostce wojskowej w Polsce. GROM wydawał się jednak poza ich zasięgiem. – Wiedziałem, że ta misja nie ma szans na powodzenie, ale kto nie ryzykuje, ten nic nie osiąga – opowiada. – Pomyślałem też, że w ostatnich latach zrobiłem już tak dużo dodatkowych kursów medycznych, że moja karta przetargowa jest całkiem mocna – wspomina. Zgłoszenie aplikacyjne wysłał w tajemnicy przed swoim dowódcą, bo ten nie godził się na przejście podwładnych do GROM. A ta jednostka chętnie przyjmowała wykształconych gdzie indziej specjalistów. Wysyłając swoje dokumenty Sławek nie przejmował się potencjalnym niezadowoleniem przełożonego ani tym, że wszyscy mówili, że GROM rzadko odpowiada na przesyłane im CV. – Byłem wtedy na wakacjach. Akurat jechałem samochodem, gdy zadzwonił ktoś do mnie na komórkę z bardzo dziwnego, krótkiego numeru. Mężczyzna po drugiej stronie potwierdził tylko, że ja to ja i powiedział: „Zapraszam na rozmowę kwalifikacyjną do GROM”. Zamarłem. Powiedziałem, że to niemożliwe, na co on tylko raz powtórzył, gdzie i kiedy mam się stawić, po czym się rozłączył. No, to już nie ma żartów – pomyślałem.
Ze spotkania wyszedł w bardzo dobrym nastroju, czuł, że naprawdę nieźle wypadł. Kwalifikacje trwały jednak dość długo, a w międzyczasie jakiś „życzliwy” doniósł o wszystkim przełożonemu. – Dowódca powiedział mi wprost, abym zapomniał o GROM, że mnie tam nie puści – po tylu latach Sławek opowiada to jako anegdotkę, ale wtedy do śmiechu mu nie było. Gdy już oficjalnie do 1. Pułku przyszła decyzja o przeniesieniu go do GROM, dowódca zrobił to, co zapowiedział, czyli nie wyraził zgody. Przepychanki między jednostkami trwały rok, za każdym razem decyzja była odmowna. Ostatecznie musiał zainterweniować MON, z którym dowódca już się nie spierał. Służba w GROM to nie tylko prestiż, ale i ogromne ryzyko. Pewnego dnia Sławek dowiedział się, że za cztery dni wylatuje na kilka miesięcy do Afganistanu. – W ciągu tych kilku dni musiałem załatwić wszelkie sprawy urzędowe, spisać testament, pożegnać się z żoną, córkami i resztą rodziny – wspomina. – Od dawna chciałem pojechać na misję, przygotowywałem się do tego od lat. Wtedy okazało się, że ktoś z takim doświadczeniem medycznym jak moje jest tam potrzebny. Miałem świadomość, że jadę na wojnę, że to nie będą zwykłe szkolenia, znałem zagrożenie. Jestem jednak urodzonym optymistą i powiedziałem sobie wtedy: „Dasz radę, facet!”.
Podczas jego zmiany zginęło czterech Polaków. Nie byli z GROM, znał ich tylko z widzenia, ale i tak tamte wydarzenie mocno poruszyły wszystkich członków polskiego kontyngentu. Tym bardziej Sławek doceniał fakt, że w jego jednostce nie było żadnych problemów z dostępem do łączności – każdy mógł rozmawiać z rodziną, kiedy tylko potrzebował. Gdy zakończył siedmiomiesięczną misję, został wytypowany do wzięcia udziału w specjalnym kursie medycznym w USA. – Żona powiedziała wtedy, że muszę dokonać wyboru: wojsko czy rodzina. Nie dość, że na kurs musiałbym wyjechać zaraz po powrocie z Afganistanu i w domu nie byłoby mnie kolejne pół roku, to jego celem było jeszcze lepsze przygotowanie mnie do służby podczas misji, a nie do siedzenia w Warszawie. Oznaczało to dla mnie zapewne dwie lub trzy kolejne misje – opowiada. – A że bardziej zawsze zależało mi na rodzinie niż armii – wybrałem rodzinę. W moim zespole bojowym 40 proc. facetów to byli rozwodnicy. Wyjazdy na misje niestety często kończą się rozpadem rodziny.
Po zakończeniu służby w GROM otworzył wraz z żoną, która także jest fizjoterapeutką, Centrum Fizjoterapii Wiatr. Prowadzą je do dziś. Małgosia specjalizuje się w terapii dzieci, a on zajmuje się dorosłymi. W swojej karierze pracował m.in. z polskim medalistą olimpijskim Wojciechem Bartnikiem, którego wspierał podczas przygotowań do walk MMA. Sportowcy stanowią dużą część pacjentów Sławka. Są to głównie biegacze, jak mistrzyni Polski w maratonie – Karolina Pilarska. Przygotowuje swoich podopiecznych także do biegów ultra, czyli dłuższych niż maratony, a także triathlonów.
Powrót do cywila po przeszło 16 latach służby nie był jednak prosty. Odnalezienie się w świecie bez armii, kolegów, adrenaliny musiało potrwać. Organizm długo przystosowywał się do łagodniejszych trybów funkcjonowania. Wtedy też w głowie Sławka narodził się pomysł na organizację Pogromu Wichra – dziesięciokilometrowego, ciężkiego, terenowego biegu w błocie po bagnach Oleśnicy. W tym roku odbędzie się już jego jubileuszowa, 10. edycja. – Zajęcie się tym pomogło mi odnaleźć się w cywilu. Myślę, że jednostki specjalne wprowadzają żołnierzy na wyższy bieg, z którego do końca już chyba nie są w stanie zejść. A Pogrom Wichra to też nie jest bieg uliczny, to zawody dla prawdziwych twardzieli, jak startujący w nich były dowódca GROM gen. Roman Polko.
Sławek z żoną oraz córkami Karoliną i Zuzanną uprawiają – jak to nazywa – turystykę biegową. Lecą na wakacje w jakieś odległe miejsce, gdzie on bierze udział w maratonie (ma ich na koncie już 10), a potem wspólnie zwiedzają. W ten sposób odwiedzili już m.in. Nowy Jork, Los Angeles, Rio de Janeiro, Hong Kong czy Moskwę. Na jego liście maratonów, w których chciałby wziąć udział, na pierwszym miejscu znajduje się ten na Antarktydzie, a na drugim – Sahara. – To kosztowne wyjazdy, ale wszystko jest do zrobienia. To tylko kwestia czasu! – zapowiada. Do sportu próbuje mobilizować całą rodzinę. Namówił m.in. swoją mamę do udziału w Biegu Katorżnika, który stworzył jego przyjaciel z czasów 1. Pułku –Zbyszek Rosiński. Sam czasem bierze udział w zawodach razem ze swoim psem, który, jakżeby inaczej, wabi się GROM.
Pisząc o Sławku nie można nie wspomnieć o jeszcze jednej jego wielkiej pasji, a wręcz miłości od czasów licealnych – Metallice. Na jej koncerty, których na koncie ma już 16, jeździ po całej Europie, był także w USA. Ze smutkiem wyznaje, że podczas ostatniej trasy koncertowej zaliczył „tylko” siedem. – Na więcej pacjenci i Pogrom Wichra mi nie pozwolili. Zapowiedziałem już jednak, że następną europejską trasę przejadę całą. Przemyślałem już to i rozgryzłem logistycznie. Jest to do zrobienia.
Kilka lat temu, gdy Metallica dawała dwa koncerty w Bolonii, pojechał tam razem z żoną. Bilety kupił oczywiście na oba wydarzenia, które odbywały się dzień po dniu. Po jednym z nich, przez przypadek, wypatrzył w sklepie spożywczym Jimmy’ego, pracownika technicznego zespołu (Sławek jako częsty bywalec koncertów kojarzy ich wszystkich). Długo się nie zastanawiał, podszedł do niego i zagadał. Opowiedział mu o swoim marzeniu, jakim było złapanie pałeczek perkusyjnych, które Lars Ulrich rzuca ze sceny. Następnego dnia Jimmy mu je wręczył. Ich znajomość trwa do dziś, spotykają się przed występami Metalliki. – Ja mam zawsze dla niego polskie specjały, jak czekolady Wedla, kiełbasy i wyroby alkoholowe, a on dla mnie pamiątki od zespołu. A to wszystko przez kompletny przypadek!
PODZIEL SIĘ SWOJA PASJĄ!
Zapraszamy
do kontaktu wszystkie PASJONATKI i wszystkich PASJONATÓW. Chętnie
opiszemy na łamach „Głosu” Wasze poza fizjoterapeutyczne hobby,
osiągnięcia czy działalność społeczną.
Kontakt: redakcja@kif.info.pl
Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"