Teraz czytasz
Fizjoterapia daje nadzieję

 

Fizjoterapia daje nadzieję

  • – Gdy pracowałem, to zastanawiałem się, jak to jest, gdy widzisz takiego gościa zapakowanego w te szczelne ubranko... A teraz już wiem – o tym, co czuje fizjoterapeuta, który trafia na oddział covidowy jako pacjent, opowiada Mirosław Młyński ze Szpitala Specjalistycznego w Kościerzynie.

Szpital, w którym pracuję, został przekształcony w placówkę dla pacjentów z covidem. Najpierw pracowałem, usprawniając dodatnich pacjentów neurologicznych, a potem także z innymi schorzeniami. Praca była trudna, mocno obciążająca psychicznie, bo nie raz bywało, iż pomimo obiecującego rokowania na starcie, finał był tragiczny. Ta bezsilność była frustrująca.

Pewnego dnia przyszedł ten moment, że poczułem się źle. Mając za sobą niemal dwumiesięczne doświadczenie pracy w szpitalu covidowym, wiedziałem, że objawy, jakie zademonstrował mój organizm, nie sygnalizują niczego dobrego. Wieczorem, w piątek 6 listopada, zacząłem swoją osobistą przygodę z COVID-19.

Kolega trafia na oddział

W domu – klasyka fizjoterapeutyczna, czyli układanie się w pozycji ułatwiającej oddychanie, próby stosowania ćwiczeń oddechowych. Trwało to tydzień, przy temperaturze ciała około 39 stopni i wszech obezwładniającemu zmęczeniu. Może dzięki właśnie wiedzy fizjoterapeutycznej udało mi się przetrwać te dni w jako takiej formie? Tak mi się wtedy wydawało, bo ostatecznie zadzwoniłem do lekarza, który orzekł, że to koniec rumakowania i wędruję do szpitala. Dopiero później zorientowałem się, że to był piątek 13…

Na oddziale budziłem chyba małą sensację: „oto kolega trafił na szpitalne łóżko, a jeszcze niedawno razem z nami pracował”. Pierwsze dwa dni czułem się fatalnie, nie miałem ochoty na żadną aktywność. Zmuszałem się do wyjścia z łóżka świadom tego, że pionizacja to podstawa, że trzeba się ruszać. Starałem się spokojnie i głęboko oddychać. Emocje nasilały kaszel do tego stopnia, że byłem bliski wymiotów. Serce biło mi szybciej, kręciło się w głowie, pojawiły się dreszcze i uczucie strasznego zimna, a reszta jest milczeniem… Miałem wszystkiego dość. COVID-19 to taka bestia, która znajduje twoje słabe punkty, stare kontuzje, wzmaga dolegliwości, o których zapomniałeś. Trudno to właściwie opisać, bo każdy przechodzi przez to inaczej.

Wiedziałem, co mam robić

Pierwszego ranka pojawili się moi koledzy fizjoterapeuci. Dziwne uczucie – oni zabezpieczeni od stóp do głów, a ja w „cywilkach”. Gdy z nimi pracowałem, to zastanawiałem się, jak to jest, gdy widzisz takiego gościa zapakowanego w te szczelne ubranko… A teraz, teraz już wiem. Koledzy zapytali, czy wymagam pomocy. W ich głosie wyczułem dziwne tony. Rozumiem to, oni mieli wtedy świadomość, że też mogą tu trafić w charakterze pacjentów. Podziękowałem im za pomoc, powiedziałem, że sam ogarniam temat. Znałem swój stan, mogłem funkcjonować, poruszać się samodzielnie i wiedziałem, że mieli sporo pacjentów w stanach nieporównywalnie gorszych do mojego (respiratory etc.). Wiedziałem, co mam robić.

Zatem pomaszerowałem na oddziałowy korytarz. Pierwsza runda to koszmar. Może ten korytarz ma tylko 50 metrów, ale dla mnie to był o wiele dłuższy dystans. Wprowadziłem sobie nieco więcej ruchu i ćwiczenia oddechowe, potem dorzuciłem opór w postaci robienia baloników z rękawiczek. Dziwny widok: maszerujący facet dmuchający w rękawiczkę… W osobie innego chodzącego pacjenta znalazłem towarzysza moich eskapad. Razem było nam raźniej, wspólnie wydłużaliśmy nasz dystans.

Białe worki

Mój stan zdrowia stopniowo się poprawiał, po trzecim dniu gorączka całkowicie i na stałe ustąpiła. Z tyłu głowy kołatała mi myśl: bądź czujny, wiesz jak to działa, uważaj. Nie polepsza człowiekowi nastroju to, że widzi, ile osób covid zabiera na zawsze. Niby jestem z tym oswojony, bo wczesna neurologia to swego rodzaju szkoła życia, ale widok białych worków spoczywających na metalowych wózkach w asyście ludzi w białych kombinezonach, wędrujących w stronę śluzy, dawał wtedy do myślenia.

Fizjoterapia z psem

Ze szpitala wyszedłem 20 listopada z miesięcznym zwolnieniem lekarskim. Dla mnie, osoby aktywnej, to sporo, ale szybko się przekonałem, że jest to konieczne. Mam ten komfort, że mieszkam obok szpitala. Na parkingu stał mój samochód. Wsiadłem, ruszyłem i niespodziewanie zaliczyłem krawężnik. Co jest grane? – pomyślałem z konsternacją. Te 500 metrów do domu przejechałem wolniej niż zazwyczaj. Wiedziałem, że ten krawężnik świadczył o mojej słabej koordynacji i koncentracji.

W tym czasie, gdy ja leżałem w szpitalu, żona i syn też przechodzili covid, ale łagodniej ode mnie, w warunkach domowych. Ponieważ byli w izolacji, to na moje barki jako ozdrowieńca spadł obowiązek wyprowadzenia psa czy robienia zakupów. Zakupy – koszmar. Wyjście do sklepu, maska na twarzy, torba z zakupami – to było jak wyprawa w góry. Wejście na drugie piętro powodowało wydawanie odgłosów parowozu, który gdy moja forma się trochę poprawiła, zmienił się w małą lokomotywę. W usprawnianiu bardzo pomógł mi nasz pies. Spacer na świeżym powietrzu powodował, że lepiej mi się oddychało. Dzięki systematycznemu wychodzeniu zwiększaliśmy dystans naszego marszu. Gdy pies sygnalizował, że ma już dość, to wiedziałem, że reżim treningowy był właściwy.

To nie koniec przygody

Wróciłem do pracy, wbiłem się w kombinezon. Da się pracować, ale muszę zwolnić, unikać stresu, wyciszać się, aby nie prowokować kaszlu. Czeka mnie kontrola u lekarza, aby sprawdzić, czy nie ma powikłań. Dobrze, że pracujemy w parach. Daje mi to poczucie bezpieczeństwa. Gdy wypełniam dokumentację, widzę, że łatwiej popełniam błędy, więc muszę dbać o skupienie. To też informacja, że wcale nie jestem na końcu mojej przygody z COVID-19. Pozostał we mnie też lęk, iż może się to powtórzyć. Nie wahałem się więc w sprawie szczepionki. Mam świadomość, jak SARS-CoV-2 działa na mnie i nie mam zamiaru jeszcze raz przechodzić przez ten koszmar.

Z perspektywy czasu uważam, że wiedza i doświadczenie fizjoterapeutyczne pomogły w mojej rekonwalescencji. Fizjoterapia wnosi w covidowe i postcovidowe życie pacjentów nadzieję, że będzie lepiej. Daje choremu poczucie, że nie jest bezsilny wobec choroby, może mieć na nią wpływ. Jestem przekonany, jako fizjoterapeuta i były pacjent, że fizjoterapeuci muszą być aktywnymi członkami zespołów na oddziałach covidowych. Naprawdę wiele od nas zależy i to nie tylko w tym najgorszym momencie, ale też wtedy, gdy on już mija, ale wciąż jest wiele do zrobienia. Dzięki temu, że sam przeszedłem koronawirusa, inaczej patrzę na pacjentów za śluzą. Lepiej ich rozumiem.

Dziękuję pracownikom Szpitala Specjalistycznego w Kościerzynie za pomoc, wsparcie oraz fachową opiekę w czasie mojej choroby.

Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Lubię to!
0
Przykro
0
Super
0
wow
0
Wrr
0

© 2020 Magazyn Głos Fizjoterapeuty. All Rights Reserved.
Polityka prywatności i regulamin    kif.info.pl

Do góry