Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"
Dość szybko miała Pani pierwszy kontakt z fizjoterapią. To wpłynęło na późniejszą decyzje o wyborze studiów?
Urodziłam się jako wcześniak, wskutek czego jestem osobą niepełnosprawną, niedowidzącą. Rzeczywiście od małego miałam do czynienia z fizjoterapeutami. Nie ukrywam, że jak większość dzieci, szczególnie te 30 lat temu, nie przepadałam za tym. Stanowczo nie była to moja ulubiona forma aktywności. Jednak przez tyle lat kariery sportowej spotykałam wielu fajnych fizjoterapeutów, którzy niejednokrotnie pomagali mi wrócić do dyspozycji po kontuzjach lub w miarę szybko zregenerować organizm w intensywnym treningowo okresie. Poza tym, gdy szłam na studia, byłam na fali wznoszącej w karierze i wydawało mi się, że AWF pozwoli mi połączyć świat nauki i sportu.
A z tego nielubienia zajęć z fizjoterapeutą wzięła się kariera sportowa.
Rodzice wspominają, że te ćwiczenia były okupione wielkim płaczem. Pojawił się więc pomysł zajęć na basenie, które miały zastąpić ogólnorozwojową fizjoterapię. Gdy miałam sześć lat, zaprowadzono mnie na pływalnie, a w 3 klasie podstawówki rozpoczęłam regularne treningi w sekcji MUKS „Olimpijczyk” w Suwałkach. Wtedy poznałam pana Edwarda Deca, który do dziś jest moim trenerem. Sportowcem poczułam się jednak dopiero mając jakieś 14–15 lat, kiedy zrozumiałam, jakie rezultaty mogę osiągnąć dzięki systematycznym treningom. Wtedy zaczęłam świadomie działać.
Spodziewała się Pani, że już w wieku 15 nie dość, że pojedzie na pierwsze igrzyska paraolimpijskie, to jeszcze wróci z nich ze złotem?
Nikt się nie spodziewał, ani mój trener, ani rodzice, ani tym bardziej ja. Nawet nie byłam świadoma, jaka jest ranga tych zawodów, ile wart jest osiągnięty tam sukces. Z dzisiejszej perspektywy myślę, że to za wcześnie dla tak młodej osoby. Moja kariera rozwijała się bardzo wcześnie i szybko, bo już w wieku 13 lat miałam przyjemność brać udział w mistrzostwach świata. A potem to już był trochę efekt śniegowej kuli.
Jak udawało się łączyć naukę i treningi?
Do podstawówki i gimnazjum chodziłam normalnie, jak wszyscy moi rówieśnicy. Za to w szkole średniej miałam przyznaną indywidualną ścieżkę nauczania, co pozwoliło mi pogodzić wyjazdy z nauką. Średnio nie było mnie w domu 220 dni w roku. Nie ukrywam, że władze warszawskiej AWF były mi bardzo przychylne i na studiach także otrzymałam indywidualną ścieżkę nauczania.
Czy studia na AWF dla osoby z Pani wadą wzroku to duże wyzwanie?
Jeśli umie się zorganizować sobie czas i jest się otwartym na szczerą rozmowę, to wszystko da się zrobić. Miałam bardzo fajne grupy na studiach, ludzie byli bardzo życzliwi i pomocni. Wykładowcom mówiłam wprost, że moje ograniczenia polegają na bardzo dużej wadzie wzroku i mogę czasem prosić trzy razy o wytłumaczenie czegoś lub pokazanie z bliska. Wszyscy byli bardzo przychylni.
Z zawodowego punktu widzenia, jaki rodzaj fizjoterapii najbardziej Panią dziś interesuje?
Ukierunkowałam się na fizjoterapię ortopedyczną, ale nawiązałam także współpracę z lekarzami ortodontami i chirurgami szczękowymi. Dziś pacjenci stomatologiczni to połowa przychodzących do mnie osób.
To chyba dość nietypowe połączenie zainteresowań?
To był przypadek, mój sąsiad jest ortodontą. Kiedyś rozmawialiśmy o tym, że jego pacjenci czasem wracają z różnymi powikłaniami, a słyszał, że są możliwości zapobiegania temu dzięki fizjoterapii. Zaproponował mi współpracę. Najpierw dokładnie obmyśliliśmy plan, swoje oczekiwania i potrzeby. Stomatolodzy są bardzo otwarci na współpracę z fizjoterapeutami.
A fizjoterapeuci są otwarci na pracę z zawodnikami z niepełnosprawnościami?
Jestem bardzo szczęśliwa, bo coraz więcej fizjoterapeutów chce pracować ze sportowcami z niepełnosprawnościami. To mocno zwiększa naszą świadomość dotyczącą odnowy biologicznej, pewnych schematów dotyczących fizjologii wysiłku. Nie ukrywajmy, polscy fizjoterapeuci są jednymi z najlepszych fachowców. Wykonują genialna pracę, której często nie widać podczas rywalizacji sportowej, ale oni cały czas z nami są. Sam fakt, ze misja medyczna w Tokio liczyła trzech lekarzy, a 10 fizjoterapeutów, pokazuje, jak są potrzebni. Fizjoterapeutami są też niektórzy trenerzy, np. trener pływaków paraolimpijskich, który potrafi nas poratować w razie problemów. Do fizjoterapeutów zawodnicy czasem idą się też trochę pożalić, potrafią nas wysłuchać i stworzyć przyjazną atmosferę. Są z nami także w tych gorszych momentach, kiedy pojawia się zmęczenie, drobne kontuzje i duże urazy.
Ma Pani za sobą poważną kontuzję?
19 lat w sporcie musiało kiedyś dać o sobie znać. Cztery miesiące przed igrzyskami w Londynie pojawił się silny ból w obrębie obręczy barkowej. Badania wykazały zerwanie więzadła poprzecznego stawu ramiennego, uszkodzenie głowy długiej bicepsa itd… Udało się wystartować, bo lekarze i fizjoterapeuci stanęli na głowie, żebym w miarę bezbólowo mogła kontynuować treningi i… wysłuchałam Mazurka Dąbrowskiego. A po Londynie musiałam poddać się operacji i dziewięciomiesięcznej rehabilitacji. Ale wróciłam do sportu wyczynowego na bardzo przyzwoitym poziomie. To był najpoważniejszy incydent. Były jakieś mniejsze, jak zmęczeniowe złamanie kości śródstopia, ale to jest wpisane w ryzyko pracy, jaką podejmujemy. Jakby nie patrzeć, przekraczamy fizjologiczne bariery i wychodzimy ze strefy komfortu. Prowadzę zajęcia z dziećmi z niepełnosprawnościami na pływalni. Już teraz pokazuję im prewencje urazów. To bardzo ważny element. Liczę, że dzięki temu unikną takich kontuzji, jakie ja miałam.
Była Pani przerażona, gdy na studiach odkryła, jak bardzo na treningach przekracza fizjologię?
Mądry sport rekreacyjny – podkreślam mądry! – jest prozdrowotny, a zawodowy już nie. Trzeba mieć tego świadomość. Na studiach szukałam pozytywnych rzeczy, np. możliwości łagodzenia objawów, odkrywałam zalety prewencji, uczyłam się, na czym polega fizjologia wysiłku. Nie skupiałam się na tym, że na treningach eksploatuję mój organizm.
Kusi Panią czasem, aby samodzielnie zająć się swoją fizjoterapią?
Staram się nigdy nie wchodzić w kompetencje kolegów po fachu. Pytam ich oczywiście o tok myślenia, czasem włączam się w planowanie mojej fizjoterapii, ale ostateczna decyzję co do formy terapii, oddaję im. Myślę, ze wobec siebie nie jesteśmy wystarczająco obiektywni, aby się leczyć.
Pięć edycji igrzysk paraolimpijskich już za Panią. Pora na szóstą?
Na ten moment moim celem są przyszłoroczne mistrzostwa świata na Maderze. Paryż? Bardzo bym sobie życzyła, aby znaleźć pokłady wewnętrznej motywacji, ale czy się uda, nie wiem. Kuszący jest ten skrócony okres, bo do igrzysk zostały tylko trzy lata, a nie cztery. Nie mam wewnętrznego przymusu, czuje się spełniona jako zawodniczka, dlatego podjęłam się już pracy zawodowej. Nie ukrywam, że nie jest łatwo godzić praktykę gabinetową, zajęcia z dziećmi na pływalni z własnymi treningami.
A nie myślała Pani o pracy z paraolimpijczykami, ale tym razem jako ich fizjoterapeutka?
O nie!
Nie spodziewałam się aż tak żywej reakcji.
Już tłumaczę. Kawał swojego życia spędziłam na walizkach i potrzebuję wreszcie stabilizacji. Coraz bardziej doceniam dzień spędzony w rodzinnych stronach, noc we własnym łóżku. Na samą myśl o kolejnym wyjeździe zaczynam się czuć chora. Może mi się to zmieni za jakiś czas, ale na razie nie jestem na coś takiego gotowa.
Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"