Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"
Fizjoterapię zawodowych sportowców zacząłem od pełnosprawnych biegaczy, założyłem też blog o bieganiu, gdzie promowałem fizjoprofilaktykę. Pracowałem m.in. z Oktawią Nowacką, naszą pięcioboistką. Dzięki temu pojechałem na 7. Światowe Wojskowe Igrzyska Sportowe w październiku 2019 r. w… Wuhan.
W 2018 r. zaproponowano mi współpracę z kadrą paraatletyczną we wrocławskiej grupie, w której są właśnie nasi medaliści z Tokio Piotrek Kosewicz i Lucyna Kornobys, a także młodzi i obiecujący Karolina Strawińska czy Kuba Mirosław. Z nimi jeździłem przez ponad trzy lata na zgrupowania.
Rzuty bez bioder
Praca z zawodowymi sportowcami z niepełnosprawnościami nie przerażała mnie, była wyzwaniem. To nie rehabilitacja przez sport, tylko sport wyczynowy, który niczym nie różni się pod względem obciążeniowym od treningów pełnosprawnych zawodników. Na obozach trenują dwa razy dziennie, mają treningi techniczne, na siłowni itd.
W przypadku rzucających czy miotających zawodników największym problemem jest brak możliwości wykorzystania dolnej partii ciała, którą mają porażoną. A każdy pełnosprawny kulomiot czy dyskobol wie, że 90 proc. roboty to praca bioder, czyli transfer sił z dołu do góry. Tu praca ogranicza się do obręczy barkowej. Już samo poruszanie się na wózku sprawia, że ręce są mocno obciążane. Gdy przyszedłem do kadry, okazało się, że większość doświadczonych zawodników ma już uszkodzony mięsień nadgrzebieniowy. Nie oszukujmy się, taki sport to nie zdrowie, ale to samo powiedzą fizjoterapeuci zdrowych olimpijczyków. Ale uszkodzenie obręczy barkowej u osoby poruszającej się na wózku przysparza jej problemów nie tylko w sporcie, ale i w życiu codziennym. Wielu z nich nie ma świadomości, jak wiele ryzykuje. Są tacy sportowcy jak Piotr Kosewicz, który podchodzi do sportu bardzo poważnie, dzięki czemu kontuzje go omijają. Takie postępowanie niestety nie jest normą u zawodników na wózkach.
Ciemna strona parasportu
Profesjonalizm wchodzi dużymi krokami, większość zawodników paralekkoatletycznych zajmuje się już tylko sportem. Jeśli pracują, to na własnej działalności, żeby nie mieć problemu z wolnym na zgrupowania. A poza tym, żeby po zakończeniu kariery coś im jeszcze zostało. Nie mogą liczyć na takich sponsorów jak olimpijczycy, muszą radzić sobie sami. Wiem, że Piotrek da sobie radę na sportowej emeryturze. On ma łeb na karku i jest przedsiębiorczy, ale to jego cechy osobnicze, nie każdy je ma.
Zawodnicy wymagają regularnej rehabilitacji z powodu swojej niepełnosprawności, a nie tylko problemów wynikających z uprawiania sportu. Niestety często o tym zapominają. Jednym z powodów jest presja, którą sami na siebie nakładają. Zależy im na wynikach, bo osiągnięcie emerytury olimpijskiej gwarantuje im spokojniejsze życie po zakończeniu startów.
Co drugi dzień na stół
Przed igrzyskami mieliśmy 10-dniowy obóz aklimatyzacyjny w japońskich górach Kaminoyama. Droga tam zajęła nam z Okęcia 36 godzin. Procedury covidowe bywały uciążliwe i trochę psuły nam humory. Po wylądowaniu w Tokio mieliśmy przejechać superszybkim pociągiem w góry, ale z powodu covidu musieliśmy jechać siedem godzin autokarem. To była męczarnia dla zawodników. Następnego dnia u każdego mieliśmy dużo pracy z odcinkiem szyjnym.
W górach pracowaliśmy jak na normalnym zgrupowaniu. Mam taki system, że jeśli zawodnik nie zgłasza dolegliwości, to co drugi dzień i tak chcę go widzieć u siebie na stole. Muszę samemu sprawdzić, czy nie ma jakiś problemów, np. nawarstwienia napięć mięśniowych, z którymi trzeba się rozprawić, zanim pojawi się większy problem. Zresztą niektórzy zawodnicy wciąż nie zgłaszają jakiś problemów, uważają, że to jakieś nic nie znaczące sprawy, więc wolę ich obejrzeć.
W sumie do Japonii na 70 paraolimpijczyków pojechało 10 fizjoterapeutów, w tym pięcioro z nas było przyporządkowanych do naszych zawodników lekkoatletycznych. Asystowaliśmy na treningach, żeby ewentualnie szybko zareagować, ale przede wszystkim obserwować jakość ruchu, aspekty koordynacyjne, oceniać, czy nie ma jakiś nieprawidłowości. Oczywiście byliśmy obecni także na startach. Na szczęście udało się uniknąć kontuzji. Zajmowaliśmy się głównie naszymi zawodnikami, ale każdy miał też kilka dyżurów, aby pomóc zawodnikom z innych dyscyplin, które nie miały przypisanych fizjoterapeutów.
Podczas mojej trzyletniej przygody miałem wielką przyjemność pracować z dwójką świetnych trenerów: trenerką Piotrka Małgosią Niedźwiecka i trenerem głównym Michałem Mossoniem. Współpraca odbywała się wzorowo. Oni rozumieli potrzebę wykonywania treningów uzupełniających, każdy szanował pozostałych i wiedział, jakie ma kompetencje.
Po igrzyskach zakończyłem już moją współpracę z paralekkoatletami. Postanowiłem skupić się na rodzinie. Mam dwójkę małych dzieci, z którymi spędzałem stanowczo za mało czasu. Zmieniły mi się priorytety.
Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"