Jeździć uczyli się w tym samych czasie, z tym że jeden miał lat kilka, a drugi dobijał do czterdziestki. – Tata mocno wkręcił się wtedy w sport i przy okazji mnie nim zarażał. Najbardziej podobało mu się narciarstwo carvingowe. Zamiast prostych nart pojawiły się taliowane, do tego jazda bez kijków – to była prawdziwa rewolucja – wyjaśnia Maciej.
Junior na zawsze
Narciarskiego bakcyla szybko połknął, tym bardziej że od początku dobrze sobie radził na stoku. Podczas jednego z wyjazdów, gdy miał ok. 7–8 lat, zwrócono uwagę jego rodzicom, że marnuje się jeżdżąc z rówieśnikami. Dołączył do starszych narciarzy, wśród których szybko się odnalazł. Z racji wieku przylgnęła do niego ksywa Junior i tak już zostało. – Wszyscy ją znają i tak się do mnie zwracają do dziś, włącznie z kilkuletnimi dzieciakami w klubie, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Zżyłem się z Juniorem.
Z czasem narciarstwo zaczął trenować na poważnie i w wieku 16 lat zadebiutował w pucharze świata w slalomie carvingoywm. To była ulubiona dyscyplina Macieja, niestety z czasem zaczęła podupadać, nie było nią zbyt dużego zainteresowania. Poza tym nie tylko dla chłopaka z Warszawy, który na miejscu ma do dyspozycji tylko górkę na Szczęśliwcach, ale dla każdego narciarza mieszkającego w Polsce trenowanie na poważnie wymaga jeszcze poważniejszych nakładów finansowych. U nas sezon jest bardzo krótki, trochę dłuższy na alpejskich lodowcach, ale przez prawie pół roku i tak nie ma gdzie trenować w Europie. Śniegu trzeba szukać na drugiej półkuli. Finansowo dla rodziny było to nie do przeskoczenia.
Zwykły człowiek też jest ciekawy
– W wieku 18 lat zacząłem pomagać w szkółce, zdobywałem wszystkie stopnie instruktorskie. Po maturze nie miałem zbytnio pomysłu na siebie. Wiedziałem już, że zawodowcem nie będę, ale z narciarstwem nie chciałem się żegnać. Zrobiłem sobie rok przerwy od nauki i spędziłem go na nartach – wspomina z uśmiechem. – W liceum uczyłem się w klasie biologiczno- -chemicznej. Medycyna mnie interesowała, ale nie na tyle, żebym miał poświęcić jej całe życie, a tego przecież wymagałby ode mnie studia i praca jako lekarz. Bardziej interesowało mnie ciało człowieka od strony ruchu, więc zdecydowałem się na fizjoterapię, która – jak się okazało – też jest bardzo wymagająca, ale nigdy nie żałowałem tej decyzji. Jak wielu studentów fizjoterapii marzył, że w przyszłości będzie pracował z topowymi sportowcami. – To wydaje się bardzo prestiżowe. Pracujesz z mistrzami, dobrze zarabiasz i przy okazji zwiedzasz cały świat. Przekonałem się jednak, że pomaganie zwykłemu człowiekowi jest równie interesujące i daje mi wiele satysfakcji. Dzięki mojemu zaangażowaniu pacjenci odzyskują radość, widzą, że robią postępy i wraca im sprawność – tłumaczy. – A poza tym jestem człowiekiem, który musi być ciągle w ruchu, lubię wyjeżdżać, ale też wracać do swojego łóżka. Ciągłe życie na walizkach i brak stabilizacji to nie dla mnie.
Pomimo zaangażowania się najpierw w studia, a teraz w pracę jako fizjoterapeuta, wciąż jest trenerem w klubie narciarskim RASC. Łączenie obu zawodów wymaga sporej dyscypliny. Kalendarz układa z dużym wyprzedzeniem, żeby mieć czas i dla pacjentów, i dla narciarzy. Szczególnie gorący jest okres zimowy, który wiąże się z wyjazdami w góry. – Narty to część mnie. Jestem narciarzem i jestem fizjoterapeutą. Momentami bywa ciężko, muszę sporo pracować, żeby wszystko pospinać, ale to mój wybór, a nie efekt tego, że ktoś mi coś narzuca.
Bawić się nartami
Jako fizjoterapeuta pracuje z osobami dorosłymi (głownie urazy ortopedyczne), ale za to narciarstwa uczy dzieci. Trenuje grupę 10–12-latków. Misją klubu jest zarażanie dzieci miłością do nart i aktywności ruchowej. Chodzi o radość płynącą z jazdy na nartach, a nie ze zdobywania medali. – W Polsce mamy bardzo dużo dobrych zawodników na poziomie juniorskim. A czemu nie zostają seniorami? Bo do tego czasu są już całkowicie wypaleni, zajechani, przeciążeni. Nie mają pasji, działają jak maszyny.
Maciej przywołuje zasady, jakimi kierują się Skandynawowie: do 12 r.ż. dziecko ma się bawić narciarstwem, a nie rywalizować z koleżankami i kolegami. Jeśli presja wygrywania zostaje wprowadzona zbyt szybko, dzieci tracą radość płynącą z zabawy. Zgodnie z tą filozofią uczą w klubie. Po kilku latach nauki dzieci mogą wybrać, czy chcą poważnie zająć się sportem, czy dalej rozwijać się narciarsko, ale nie zawodniczo. – Nie ma przymusu trenowania pod zawody, bo jak nie, to wypad z klubu. Narciarstwo może być twoim hobby, twoją pasją. Kto wie, może zostaniesz dobrym trenerem, a może będziesz poznawać nowe rodzaje narciarstwa – w tym sporcie jak w fizjoterapii mamy do czynienia z ciągłą ewolucją, zmianami. Jeżdżę tyle lat, a tak wielu rzeczy jeszcze nie umiem, nie spróbowałem. Standardowo zajęcia odbywają się w grupach do 12 osób; dwa razy w tygodniu dla tych, którzy nie myślą o karierze zawodowej, oraz trzy razy w tygodniu dla zawodników. Ale jak uprawiać narciarstwo w Polsce, gdy sezon jest taki krótki? Wiosną podopieczni klubu zamieniają narty na rower i rolki – szczególnie na tę drugą dyscyplinę położony jest spory nacisk. Ruch posuwisty na rolkach jest podobny do tego na nartach, działają podobne schematy, więc to świetne przygotowanie do sezonu zimowego. Dzieciaki jeżdżą wokół Stadionu Narownego, do dyspozycji mają też lekko pochyloną bramę zjazdową. Gdy ustawi się pachołki i tyczki, można przeprowadzić całkiem udaną symulację narciarstwa. Do tego dochodzą jeszcze ogólnorozwojowe zajęcia na sali gimnastycznej ukierunkowane na typowe cechy motoryczne narciarza: równowagę, skoczność, wytrzymałość. Dzięki temu uczą się od najmłodszych lat, że w ruchu trzeba być cały rok. Najgorsze to usiąść i nic nie robić przez pół roku albo i dłużej, a potem nagle ruszyć na stok – kontuzja gotowa.
Priorytety
Maciej sam po sezonie skupia się na dwóch innych sportowych pasjach: kolarstwie górskim i windsurfingu, którego przez jakiś czas był instruktorem. Podkreśla, że to bardzo trudny sport i mimo pływania na desce w każdym sezonie, wciąż ma sporo braków. Nie czuje się w nim tak pewnie jak w narciarstwie, więc zarzucił uczenie innych. – Ucząc, traciłem pasję. A teraz ją odzyskałem i mam poczucie, że to jest coś tylko mojego, jestem tylko ja i woda.
Był taki moment, że ucząc innych narciarstwa, wracał myślami do czasów, kiedy sam trenował i startował w zawodach, miał wszystko przed sobą. – Nie miałem jakichś wielkich osiągnięć jako zawodnik. Byłem w trzydziestce w Pucharze Świata, wicemistrzem Polski w slalomie carvingowym. Ale to tylko tytuły. Mój pierwszy start w zawodach na pucharze świata, słyszę „Maciej Sowinski, Poland”. Trasa pionowa, ruszam bardzo szybko i… czarna dziura. Wjechałem w baner reklamowy, nic nie pamiętam! Na treningach szło mi super, a na zawodach się spinałem. Jak się trochę z tym obyłem, to już szło lepiej. Czasem mnie pytają, czemu już nie startuję, przecież byłem dobry. No może i byłem dobry, ale już nie jestem, a żeby się ścigać, musiałbym solidnie trenować. Niektórzy trenerzy startują dla funu, bez przygotowania i sprawia im to frajdę. Ja tak nie umiem, nie czułbym się dobrze z tym że nie zrobiłem tego porządnie.
– Czy to nie kwestia naprawdę dużej ambicji? Albo wszystko, albo nic?
– To już nie jest mój priorytet, a może nigdy nie był? Teraz wolę innych przygotowywać do zawodów, obserwować, jak nabierają pewności na nartach, widzieć, jaką ten sport sprawia im frajdę. To samo daje mi fizjoterapia – czerpię satysfakcję z sukcesów innych.