Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"
„Pisząc kilka dni temu ostatni post i dziękując, jako były już pacjent, za profesjonalną opiekę medyczną personelowi medycznemu szpitala MSWiA w Katowicach (…) nie przypuszczałem, że życie dopisze jakże mocny i czytelny dla każdego z nas przykład” – pisał w połowie listopada w mediach społecznościowych poseł Jerzy Polaczek. „Szefowa – koordynator oddziału COVID-19, Pani profesor dr n. med. Karolina Sieroń, jeden z wybitnych profesorów nauk medycznych, została zakażona COVID-19 i sama stała się pacjentką na tym oddziale. (…) Zanim Pani profesor zachorowała, w ciągu ostatniego miesiąca 21 pełnych dni spędziła na dyżurach, ratując życie i zdrowie chorych. Bohaterka czasu próby!”. W kolejnym wpisie przekazał apel o oddawanie osocza, którego brakowało wtedy w Katowicach, a należało go podać prof. Sieroń. Sprawa została nagłośniona na całą Polskę i udało się zebrać potrzebne osocze.
W tym czasie prof. Sieroń leżała nieprzytomna pod respiratorem, o swojej „sławie” dowiedziała się dopiero wiele dni później.
Lekarzu lecz się sam?
Początek choroby prof. Karoliny Sieroń wyglądał dość typowo – najpierw pojawiły się objawy paragrypowe, osłabienie, temperatura. Przebieg nie wydawał się dramatyczny, jednak po konsultacji jej koledzy z pracy uznali, że wcale nie jest tak dobrze, jak myśli. Została pacjentką na swoim własnym oddziale. – Nie trzeba było mnie do tego długo przekonywać, ufałam, że – patrząc z boku – koledzy mają lepszy ogląd, choć ja naprawdę wtedy się nieźle czułam – wspomina prof. Karolina Sieroń. – Kiedy zaczęło się ze mną robić coraz gorzej, początkowo buntowałam się przed wyrażeniem zgody na respirator. Trwało to jakąś dobę. Widziałam jednak, że mój stan to już tylko równia pochyła, nie było innego wyjścia. Po zaintubowaniu szefowej koledzy odesłali ją do Górnośląskiego Centrum Medycznego, którego pracownicy mają dużo większe doświadczenie z pacjentami z covid w ciężkim stanie. A poza tym ciężko leczy się swoją koleżankę, lepiej zostawić to specjalistom z zewnątrz. – „Muszę żyć, muszę wrócić do domu, bo mam dzieci” – to była moja ostatnia myśl przed zaśnięciem – odpowiada bez wahania. Statystyki w przypadku chorych na COVID-19 są nieubłagane, przeżywa zaledwie 20 proc. osób podłączonych do respiratora.
Strzykawka ważyła tonę
Wybudzili mnie po ośmiu dniach, ale procesu rozintubowania nie pamiętam. Jak już trochę oprzytomniałam, miałam świadomość, gdzie jestem, natomiast byłam jeszcze pod wpływem działania leków, więc rozglądałam się dookoła z pewną dezorientacją. Wiedziałam jedno: wybudzili mnie, czyli jest dobrze.
„Dobrze” nie oznaczało jednak „jak przed intubacją”. Po wybudzeniu prof. Sieroń miała trudności właściwie z każdą najprostszą czynnością. Przerastało ją nie tylko napisanie SMS, ale już samo utrzymanie telefonu w dłoni czy nawet podniesienie ręki. Mała strzykawka z wodą ważyła tonę. – Gdy byłam w śpiączce odbywała się bierna fizjoterapia. Później były rozpaczliwe z mojej strony próby jakichkolwiek ćwiczeń z fizjoterapeutą jeszcze na OIOM i potem na pulmonologii. Niesamowicie dołujące było dla mnie to, że sama nie jestem w stanie nawet usiąść. A gdy już pierwszy raz zostałam spionizowana na kilka sekund, to byłam tak wykończona, jakbym przebiegła maraton.
Ile trzeba ćwiczyć?
Po pięciu dniach na pulmonologii została wypisana do domu. Jedyną możliwością było przetransportowanie jej karetką na leżąco. Była bardzo słaba, w czasie choroby schudła 11 kg z czego w przeważającej części była to tkanka mięśniowa. – To był piątek wieczorem. A w sobotę przyszedł już do mnie Grzegorz i zaczęliśmy codzienną fizjoterapię.
Mowa o dr. Grzegorzu Oniku, fizjoterapeucie, który od ośmiu lat współpracuje z prof. Sieroń. – Gdy wtedy zobaczyłem panią profesor, wyglądała na bardzo chorą osobę. Należy jednak zaznaczyć, że covid przechodziła bardzo ciężko w odróżnieniu od zdecydowanej większości chorych, więc jej potrzeby i nasza współpraca przy usprawnianiu zapewne też nie były standardowe.
Od samego początku postawili na ambitny plan, który niejednej osobie, która doświadczyła pocovidowego osłabienia, może się wydawać bardzo ciężki do realizacji. Przez kilka tygodni spotykali się co najmniej raz dziennie na godzinę, ale gdy tylko była taka możliwość, dr Onik przyjeżdżał dwa razy dziennie. – Jedną z dróg była praca w obrębie ćwiczeń oddechowych, drugą ćwiczenia ukierunkowane na poprawę siły mięśniowej, bo niestety po tak długich unieruchomieniach nie ma co się czarować – będziemy mieli do czynienia z osłabieniem siły mięśniowej, a wręcz nawet z zanikami w niektórych przypadkach – zaznacza dr Onik. – Cała reszta to były głównie ćwiczenia nastawione na poprawę chodu, na zwiększenie tolerancji wysiłku fizycznego, ćwiczenia stabilizacji centralnej, nad którymi teraz dosyć mocno pracujemy.
Zajęcia z fizjoterapeutą to jednak nie wszystko. Prof. Sieroń nie tylko ćwiczyła podczas wspomnianych spotkań, ale dodatkowe ćwiczenia wykonywała także w ciągu dnia. Startowała z pozycji leżącej, dopiero zaczynała chodzić z balkonikiem – początkowo w asyście domowników – ale systematycznie zwiększała wysiłek. Podkreśla, że dla własnego dobra pacjenci po odbyciu ćwiczeń z fizjoterapeutą nie mogą zalec w łóżku na resztę dnia. Nie chodzi o to, aby wykonywali tak profesjonalne zadania jak ze specjalistą, ale muszą zapewniać sobie ruch. A dla osoby po takich przejściach każda praca mięśniowa jest wysiłkiem i ćwiczeniem. – Pamiętam, jak pierwszy raz udało mi się dotrzeć do kuchni i zrobić kanapkę – byłam przeszczęśliwa. A potem wkładając talerz do zmywarki, myślałam, że go nie utrzymam.
Kamienie milowe
Nastawienie psychiczne pacjenta jest tu kluczowe. To naturalne, że po ciężkiej chorobie mamy ochotę tylko odpoczywać. W ramach motywacji można zrobić to, co prof. Sieroń, która zaplanowała sobie trzy cele do realizacji. Pierwszym, którego osiągnięcie przyniosło jej dużą ulgę, był samodzielny prysznic. Odbył się na siedząco, ale to nie miało wtedy znaczenia (na stojąco dr Onik pozwolił jej wykąpać się dopiero dwa tygodnie po wyjściu ze szpitala). Drugim, który początkowo przerasta wiele osób po covidzie, nawet tych, które przeszły go dużo lżej niż prof. Sieroń, jest chodzenie po schodach. Porównywanie wejścia na pierwsze piętro do zdobycia Mont Everestu pojawia się we wspomnieniach wielu ozdrowieńców. – Ostatnim kamieniem milowym była jazda samochodem. Do auta wsiadłam prawie po miesiącu od wyjścia ze szpitala, ale najpierw robiliśmy dużo ćwiczeń na koordynację.
I kto tu rządzi?
Z prof. Sieroń rozmawiamy po sześciu tygodniach od jej wyjścia ze szpitala i już po pierwszym tygodniu w pracy. Patrząc na nią, ciężko uwierzyć, że kilka tygodni temu lekarze walczyli o jej życie. – Pani profesor była bardzo zdyscyplinowaną pacjentką, zresztą taki ma charakter. Powiem szczerze, trochę nam się role odwróciły na ten czas, bo przez miesiąc to ja rządziłem… Teraz pani profesor znowu rządzi, ale w tym tandemie dajemy radę – śmieje się dr Onik. – Bez jej determinacji bylibyśmy zapewne gdzieś w jednej trzeciej drogi, którą przebyliśmy. Znajdowaliśmy punkt wspólny, w którym spotykały się nasze interesy, jeżeli chodzi o ćwiczenia. Umieliśmy się do siebie dopasowywać co do tempa, częstotliwości czy obciążenia. Uważam, że taka umiejętność współpracy między fizjoterapeutą a pacjentem jest kluczowa nie tylko w przypadku rehabilitacji pocovidowej.
Podpytywana prof. Sieroń przyznaje, że bywały momenty, kiedy musiała przełamywać swój wewnętrzny opór i mobilizować się do wysiłku. – Jasne, że czasem marudziłam. Od dawna pracuję z trenerem personalnym i jemu też marudzę. Jak on mi dokłada nowe ćwiczenie, to ja oczywiście przewracam oczami, mówię „o, Boże!”. Z Grzegorzem robiłam dokładnie to samo, ale nie zmienia to faktu, że co mi powiedzą, to i tak zrobię – przyznaje. – Z drugiej strony, jeśli pacjentowi te gorsze dni się zdarzają, a przy covidzie na pewno takie będą, ważne jest, żeby fizjoterapeuta był elastyczny, żeby nie leciał od sztancy, bo dzisiaj mamy zrobić to i koniec. Takie podejście może zniechęcić chorego do dalszych ćwiczeń. Lepiej dostosować obciążenie do danego dnia, ale nie odpuszczać całkowicie wysiłku. Pacjent odczuje dużą satysfakcję, gdy zda sobie sprawę, że przecież na początku tak mu się nie chciało, było ciężko i bolało, ale jednak dał radę.
Cierpliwość i pokora
Wspomniana satysfakcja jest dla pacjenta niezwykle istotna. Nie tylko samo chorowanie na COVID-19, ale także powrót do formy po uzyskaniu już negatywnego testu, to ćwiczenia z cierpliwości i pokory. Początkowo jest zdany na pomoc innych osób i musi się pogodzić z faktem, że przynajmniej przez jakiś czas nie będzie mógł żyć jak wcześniej. Prof. Sieroń: – Po wybudzeniu cieszyłam się bardzo, że żyję, ale okazało się, że sama nie byłam w stanie nic koło siebie zrobić. Moje dzieci stanęły na wysokości zadania i bardzo mi pomagały, jednak ta początkowa bezradność to był dla mnie psychiczny dramat.
Profesor jako lekarz na oddziale covidowym na co dzień widuje pacjentów, którzy nie są w stanie pogodzić się z tą niemocą i rezygnują z ćwiczeń, wycofują się, mają objawy depresyjne. Zauważa, że teraz system głównie skupia się na walce o życie pacjentów, ale coraz pilniejszym tematem wydaje się psychiczny skutek covidu. Tym bardziej, że mamy coraz więcej doniesień o jego długotrwałych objawach, w tym o tzw. mgle mózgowej. Pomimo prawie rocznej pandemii o COVID-19 wciąż mało wiemy, np. o odporności ozdrowieńców. – Jestem już po pierwszej dawce szczepionki. Gdy po sześciu tygodniach od wyjścia ze szpitala zrobiłam test, okazało się, że miano przeciwciał mam znikome, jak zresztą wielu moich znajomych, którzy przeszli covid.
Dr Onik podkreśla, że powrót do codziennych obowiązków i funkcjonowania w społeczeństwie to także forma terapii, która przynosi pozytywny skutek. Choć trzeba się pogodzić z myślą, że powrót do stanu sprzed COVID-19 potrwa. – Dzień mi się dzieli na dwie części: do południa jestem w świetnej formie, po południu rzeczywiście zaczynam czuć zmęczenie – tłumaczy prof. Sieroń. – Wróciłam do pracy na uczelni, mamy zajęcia online. W szpitalu nie jestem jeszcze w stanie funkcjonować w takim wymiarze, jak wcześniej, nie wchodzę do strefy zakaźnej. Poradnię na razie odpuściłam. Muszę działać powoli, wszystko wymaga czasu. Ale wiem, że bez współpracy z fizjoterapeutą, trwałoby to o wiele dłużej i może w ogóle nie byłabym w stanie dojść do takiego momentu, w jakim jestem teraz.
Profesor Sieroń przed chorobą była niezwykle aktywną osobą. Poza pracą na wielu etatach jej pasją jest boks. Dzięki regularnym treningom ćwiczyła z hantlami o wadze 8 kg. Po chorobie problem okazuje się na fizjoterapii podniesienie dwukilogramowych, a o powrocie na treningi jeszcze nie ma mowy.
– Myślę, że pani profesor i tak ma za sobą zdecydowaną większość tej drogi, więc cała reszta to tylko dochodzenie do pełni formy, aczkolwiek jeszcze trochę to potrwa. Nie będę ferował wyroków, ile to zajmie i kiedy już będziemy mogli mówić, że osiągnęliśmy cel. Jak pani profesor założy szpilki, to wtedy będzie całkiem dobrze.
Prof. Karolina Sieroń wraz z dr. Grzegorzem Onikiem pracują nad przygotowaniem aplikacji zawierającej ćwiczenia dla osób z COVID-19. Projekt ma charakter zarówno czysto badawczy, jak i praktyczny – ma służyć samodzielnemu usprawnianiu pacjentów w domu. Aplikacja ma zostać udostępniona bezpłatnie.
PS. Wiadomość przesłana przez prof. Karolinę Sieroń tuż przed oddaniem tego numeru „Głosu” do druku: „Od mojego wyjścia ze szpitala minęły już dwa miesiące. Dziś po raz pierwszy założyłam buty na obcasie. A szpilki? Już wkrótce!”
Prof. dr hab. n. med. Karolina Sieroń
Specjalista chorób wewnętrznych, gastroenterologii, balneologii i medycyny fizykalnej. Założyciel i Prezes Polskiego Towarzystwa Rehabilitacji Gastroenterologicznej.
Dr n. o zdr. Grzegorz Onik
Fizjoterapeuta, nauczyciel akademicki. Autor oraz recenzent publikacji naukowych z zakresu fizjoterapii. Zaangażowany w prace Polskiego Towarzystwa Krioterapii oraz Polskiego Towarzystwa Rehabilitacji Gastroenterologicznej.
Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"