Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"
Do kawiarni wchodzi dziarskim krokiem. Wyciąga rękę, przestawia się, rzuca swoje rzeczy i rusza zamówić kawę. Od razu widać, że jest uprzejma i otwarta, ale przede wszystkim zdecydowana. Kobieta konkret, wie, czego chce. – Sport uprawiany w dzieciństwie bardzo porządkuje życie, ustawia priorytety – powie później Ewelina, miłośniczka triathlonu.
Wypatrzona została przez trenera na szkolnych zawodach, gdy miała 11 lat. Wziął ją pod swoje skrzydła. Ich minigrupa liczyła trzy osoby: Ewelina, córka trenera i jej kuzyn. Współpraca przez pierwsze lata więcej miała wspólnego z zabawą niż profesjonalnym sportem. Spotykali się w parku na zajęcia ogólnorozwojowe, biegali, kopali piłkę. Jeździli na lokalne zawody, ale nie wywierano na nich presji. W pewnym momencie jednak w Ewelinie pojawiła się potrzeba rywalizacji i sprawdzenia się. Gdy miała 15 lat, zamarzyła o biegowych mistrzostwach Polski, musiała więc zacząć trenować na poważnie. Szybko posypały się pierwsze medale w kategoriach juniorskich na 1500 m i w biegach przełajowych.
– Nawet w życiu młodego sportowca pojawiają się kontuzje i urazy, więc już jako nastolatka miałam kontakt z fizjoterapeutami, lepszymi i gorszymi – wspomina. – Kiedy kończyłam liceum, bardzo chciałam iść do wojska, ale się tam nie dostałam. Zdecydowałam się na Akademię Wychowania Fizycznego. Od początku zakładałam, że nie zostanę nauczycielką W-F, wybrałam fizjoterapię. W taki sposób moja pasja do biegania powiązała się z późniejszym życiem zawodowym.
Ale kariera sportowa gwałtownie zahamowała – gdy rozpoczynała studia, zmarł jej trener. Nie wiedziała, jak dalej pokierować tym aspektem życia. Próba nawiązania współpracy z nowym trenerem nie powiodła się. Jednocześnie studia coraz mocniej ją wciągały i na profesjonalny sport nie miała już czasu. – Jeszcze na II czy III roku startowałam w mistrzostwach Polski, ale nie robiłam już tego na 100 proc. Zmieniły mi się trochę plany, postawiłam na rozwój zawodowy – opowiada.
Pracę rozpoczęła na IV roku studiów. Od początku kariery skupia się na branży typowo urazowej i profilaktyce związanej ze sportem, jest także trenerem. Opiekuje się zarówno z amatorami, jaki i zawodowcami, którzy startują np. na igrzyskach olimpijskich. Obecnie regularnie prowadzi Szymona Kołeckiego, który po zakończeniu kariery w podnoszeniu ciężarów, zajął się sportami walki.
W 2014 r. poznała mężczyznę mieszkającego na Florydzie. Gdy był już po 50., wciągnął go uwielbiany przez Amerykanów triathlon. Będąc w Polsce, korzystał z rehabilitacji u Eweliny. – Pewnego dnia zapytał mnie nagle, czy mam jakieś plany na weekend, bo jeśli nie, to może chciałabym wziąć udział w triathlonie? Mówię mu: jasne, pojadę… ale wiesz, ja nie umiem jeździć na rowerze szosowym. A poza tym to nawet nie mam roweru – śmieje się na samo wspomnienie zawodów, w których ostatecznie wystartowała na rowerze żony tego pacjenta. – Rower był stanowczo za duży, niedopasowany. Nie dość, że byłam zestresowana startem, to jeszcze nie umiałam wtedy wypiąć się z pedału – trzeba lekko skręcić stopę i szarpnąć – tłumaczy. – Cały czas się bałam, że spadnę. I w sumie… to spadłam.
Te zawody na nowo obudziły w niej duszę sportowca. To była tzw. ćwiartka Iron Mana: 1 km pływania, 45 km jazdy na rowerze i 10 km biegania. – To jest do zrobienia dla zwykłego śmiertelnika, który jest w miarę aktywny i wydolny – zapewnia. – Zawsze miałam predyspozycje do sportów wytrzymałościowych, więc nie bałam się takich dystansów. Ale już przed pełnym Iron Manem, który trwa około 10 godzin (pływanie 3,9 km, rower 180 km, bieg 42 km), wiedziałam, że muszę zainwestować w profesjonalne wsparcie.
Triathlon jest postrzegany jako sport dla osób zamożniejszych. Rzeczywiście – już samo wpisowe na zawody jest wyższe niż w przypadku chociażby biegów ulicznych. Ale buty sportowe ma praktycznie każdy z nas. Strój kąpielowy też. – Poza tym trzeba mieć rower, ale na początku niekoniecznie trzeba w niego dużo inwestować albo nawet wcale. Ja przez dwa lata pożyczałam rowery od znajomych, a do pracy w ramach treningu jeździłam na zwykłym MTB.
Ciężko jest rozdzielić amatorów od zawodowców. Zawodnicy przygotowujący się do mistrzostw krajowych trenują nawet 20 godzin tygodniowo. W Polsce to głównie dorosłe, pracujące osoby, którym na cokolwiek innego nie zostaje już za wiele czasu. I choć to jeszcze jest sport amatorski, to jednak powoduje on duże obciążenie organizmu. Ewelina określa go jako semi-professional sport.
Czy triathlon to dobra opcja dla fizjoterapeutów? Ten zawód jest wymagający fizycznie. Szczególnie na początku kariery pojawiają się dolegliwości bólowe. W pracy nie raz trzeba stać przez 8 godzin, podnosić pacjentów czy masować jednego po drugim. Ewelina podkreśla, że aktywność fizyczna jest więc konieczna, aby wzmacniać ciało i dzięki temu lepiej znosić obciążenie w pracy. Musi to być jednak odpowiednia dawka ćwiczeń. Osoby początkujące na pewno nie powinny od razu stawiać sobie wysoko poprzeczki i przygotowywać się np. do Iron Mana. Choćby miały wrażenie, że im świetnie idzie.
– Pierwsze efekty mogą być zwodnicze, gdy co chwilę widzimy u siebie poprawę. Ale organizm musi się zaadaptować do intensywnego wysiłku. Skutki takiego rzucenia się na głęboką wodę mogą dać o sobie znać po roku, gdy człowiek już się wypala, a potem na zawsze rzuca sport. I ciało musi się dostosować, i głowa musi to wytrzymać – zaznacza i opowiada, jak sama odczuła zmianę w samopoczuciu, gdy zaczęła regularnie trenować. Przez pewien czas nie była w stanie tak dużo pracować, jak wcześniej, musiała więcej odpoczywać.
Ewelina podkreśla, że triathlon to wspaniały sport, w którym każdy może znaleźć coś dla siebie. Niektórzy pewnego dnia wstali z kanapy, bo chcieli schudnąć, wzmocnić ciało albo zyskać więcej siły na zabawę z dziećmi. Wciągnęli się, startują w zawodach, ale przede wszystkim ten sport jest dla nich przyjemnością. Ale są też osoby – do których sama się zalicza – spragnione wyzwań. Marzą o tym, aby pojechać do triathlonowej mekki, jaką są Hawaje. To tam od 42 lat odbywają się mistrzostwa świata. Aby móc w nich wziąć udział, najpierw trzeba wykazać się na innych zawodach typu Iron Man. – Jest bardzo gorąco i jeszcze bardziej wilgotno. Nie każdy organizm sobie z tym poradzi. Najczęściej jeśli jednak już ktoś postawi sobie Hawaje za cel, jest w stanie naprawdę wiele poświęcić, aby tam pojechać – Ewelina nie ma co do tego wątpliwości. Sama już raz tam była. I bardzo chciałaby pojechać raz jeszcze. Powalczyć o lepszy wynik.
Jak pracować 40 godz. tygodniowo, trenować kolejne 20 godz. i znaleźć czas na życie osobiste? – Najlepiej znaleźć partnera, który także uprawia sport. Ja mam takie szczęście, że mam chłopaka, z którym biegam, pływam i jeżdżę na rowerze – opowiada o Marcinie, którego poznała właśnie dzięki triathlonowi. Druga rada Eweliny to „upychać” treningi w czasowe luki. Klient nie przyszedł na fizjoterapię i ma godzinkę wolnego? Zamiast bez sensu scrollować Facebooka, poćwiczy. – Pływam o 6 rano, potem jem śniadanie i idę do pracy. Bardzo często zabieram ze sobą strój i zamiast jechać z powrotem 30 minut, po prostu spod pracy biegnę w stronę domu. Tam robię jeszcze większą pętelkę po okolicy i już mam trening zrobiony.
Zapewnia, że w tym całym szaleństwie najczęściej udaje się jej utrzymywać zdrowy balans. Słuchając jej, dochodzę do wniosku, że jest to możliwie tylko dzięki wypracowanej przez lata dyscyplinie. Nie ma co się oszukiwać, że ten sport wymaga wyrzeczeń. Chociażby pójście na basen o 6 rano oznacza, że Ewelina chodzi spać o godz. 22. Zarwana noc oznaczałaby, że nie tylko będzie niewyspana przez cały dzień, ale też to, że na treningu nie da z siebie 100 proc., a to nie w jej stylu. – Jestem typem, który jak ma wykonać godzinny trening, a do domu dobiegnie 1.5 minuty wcześniej, to obiegnie jeszcze blok trzy razy i dopiero wejdzie na górę – tłumaczy. Ze znajomymi zamiast do klubu, idzie potrenować, a potem coś zjeść i pogadać, a czasem nawet napić się wina. Weekend w rodzinnym domu? Jasne, ale każdego dnia wyskoczy na trzygodzinną jazdę na rowerze. Resztę czasu jednak już poświęci bliskim całkowicie. – To jest wybór, którego dokonałam. Robię to, bo to kocham. Ale jeśli nagle np. kontuzja przekreśliłaby moją dalszą karierę, moje życie by się przecież nie skończyło. Sport nie może stanowić całego życia. Ja tego nie chcę.
PODZIEL SIĘ SWOJA PASJĄ!
Zapraszamy do kontaktu wszystkie PASJONATKI i wszystkich PASJONATÓW. Chętnie opiszemy na łamach „Głosu” Wasze poza fizjoterapeutyczne hobby, osiągnięcia czy działalność społeczną.
Kontakt: redakcja@kif.info.pl
Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Redaktor "Głosu Fizjoterapeuty"