Teraz czytasz
Jak dożyć setki?

 

Jak dożyć setki?

– Tłumaczę naukowy język na język zrozumiały dla zwykłych ludzi – mówi fizjoterapeuta Julian Sobiech, autor książki „Jak dożyć setki”, w której pisze, jak dożyć w zdrowiu sędziwego wieku.

Najpierw była tylko działalność w mediach społecznościowych, teraz wydałeś poradnik „Jak dożyć setki”. Dlaczego zająłeś się promowaniem informacji o zdrowym stylu życia?

Chciałbym, aby ludzie korzystali z wiedzy opartej na dowodach, ale bywa z tym różnie. Działam w internecie, gdzie stykam się z różnymi opiniami, niektóre są bardzo dalekie od faktów. Niektóre są tak absurdalne, że ciężko je wręcz skontrować.

Na przykład?

W środku lata wrzuciłem post o tym, jak ważne są filtry SPF, ochrona przed słońcem. I się dowiedziałem, że jest silny trend antyfiltrowy, zgodnie z którym to koncerny narzucają nam stosowanie filtrów, bo chcą nam ograniczyć dostęp do słońca. I że coś tak dobrego jak słońce, nie może przecież nam szkodzić. Chociaż czasem ręce mi już opadają, staram się walczyć z takimi nonsensami i pracuję jako tłumacz.

Tłumacz?

Tłumaczę naukowy język na język zrozumiały dla zwykłych ludzi, którzy nie mają medycznego wykształcenia, dostępu do tych wszystkich badań, które czytam. Dlatego też napisałem poradnik, a nie książkę naukową, żeby każdy był w stanie zrozumieć wiedzę, którą chcę przekazać.

Zanim skupimy się na książce, uporządkujmy: na co dzień jesteś pracownikiem działu marketingu, fizjoterapeutą, dzielisz się swoją wiedzą w internecie. No i właśnie wydałeś książkę. Dużo tego. Najpierw podjąłeś decyzję, że po maturze będziesz studiował fizjoterapię?

Zaczęło się w gimnazjum, kiedy musiałem zdecydować, czy idę do klasy biologiczno-chemicznej czy matematyczno-fizycznej. Lubiłem matematykę i biologię, z obu byłem dobry, więc wybór był ciężki. Stanęło na mat-fizie, pewnie dlatego, że więcej kumpli do niej szło. Na tyle mi się tam spodobało, że potem poszedłem na inżynierię biomedyczną na politechnice. Jednak okazało się, że medycyny tam właściwie nie ma, a już wtedy mocno mnie do niej ciągnęło. Ostatecznie politechnikę rzuciłem. I tu musimy się cofnąć do gimnazjum – nie idąc do biol-chemu, zamknąłem sobie właściwie drogę na kierunek lekarski. Ale okazało się, że w Warszawie i Katowicach przyjmują z matematyką i fizyką na maturze na fizjoterapię, a że już od dawna intensywnie grałem w piłkę nożną, ćwiczyłem na siłowni, to fizjoterapia była logicznym rozwinięciem moich zainteresowań. I do dziś żałuję tylko tego, że najpierw straciłem te dwa lata na inżynierii, ale podobno wszystko jest po coś.

Wybrałeś Warszawski Uniwersytet Medyczny?

Tak, skończyłem tam studia licencjackie, po których zdecydowałem się na zaoczne magisterskie. Ich poziom bardzo mnie zawiódł i je odpuściłem. Założyłem własną firmę, zająłem się marketingiem. Ale fizjoterapii nie porzuciłem, cały czas miałem swoich pacjentów i zdobywałem wiedzę m.in. w zakresie migren, w których zacząłem się specjalizować. Po latach, gdy wprowadzono ustawę o zawodzie fizjoterapeuty, zdecydowałem się wrócić na studia i obronić dyplom, żeby móc dalej pracować z pacjentami. Poza tym zajmowałem są głównie osobami starszymi, a dla nich tytuł magistra ma znaczenie.

W swojej książce napisałeś, że u Ciebie na roku niewielu było chętnych do pracy z osobami starszymi, ale Ty to bardzo lubisz.

Rzeczywiście więcej osób wolało pracować z dziećmi czy pacjentami po zabiegach ortopedycznych. Lubię przebywać w towarzystwie starszych ludzi. Oni są trochę z innego świata. Większość pacjentów, na których trafiałem, to osoby bardzo kulturalne, mające do powiedzenia dużo ciekawych rzeczy. Wiele się dzięki nim dowiedziałem o historii, życiu w latach 50. czy 60. XX w. Praca z nimi jest też satysfakcjonująca, bo dzięki wzmocnieniu siły i wydolności dość szybko uzyskujemy efekty. Gdy się poznajemy, ktoś nie wstaje z fotela, a po kilku tygodniach spaceruje po podwórku W ich przypadku to prawdziwe osiągnięcie, samodzielne pójście do sklepu to całkowita zmiana jakości życia.

Sporą część z nich, poza np. chorobami układu krążenia, dotyka sarkopenia, czyli w wyniku procesów starzenia utracili siłę, wytrzymałość itd. Widzę tu ogromną przestrzeń do poprawy ich stanu, spokojnie można dodać im 10 czy nawet 20 lat życia w lepszej sprawności. I to nie tylko dzięki farmakologii, ale po prostu ćwiczeniami, dietą. Szczególnie w szpitalach widać, jak wiele osób jest niedożywionych, a przez to tracą czas, bo muszą być dłużej hospitalizowani, ich rokowania są gorsze niż w przypadku osób prawidłowo się odżywiających. Dobrze, że dostają witaminy w kroplówkach, ale jeśli nie mają dostarczanej odpowiedniej ilości białka, organizm musi czerpać z własnych zasobów i sam się zjada. Sprawa odpowiedniego odżywiania wciąż jest przez lekarzy bagatelizowana. Dlatego staram się w książce wytłumaczyć, jak o siebie dbać, aby jak najdłużej być osobą sprawną.

Wciąż zajmujesz się pacjentami?

Już nie, wszystko się posypało w pandemii. Wtedy zrezygnowałem z jeżdżenia do pacjentów. Gdy przed covidem zdecydowałem o powrocie na studia, planowałem, że po obronie otworzę własny gabinet i poświęcę się całkowicie fizjoterapii. Ale w międzyczasie pojawiła się propozycja napisania książki. Praca nad nią mi się bardzo spodobała, wydawnictwo jest ze sprzedaży zadowolone i w planach mam już kolejne. Bardzo lubię pracować z pacjentami, ale – z drugiej strony – dzięki publikacjom książkowym i w internecie mogę dotrzeć do większej liczby osób.

Redakcja poleca

Jak wyglądała praca nad książką?

Strukturę książki miałem przemyślaną wcześniej, bo od dłuższego czasu promuję wiedzę na takie tematy na Instagramie i Facebooku. Początkowo miała być o wiele obszerniejsza, dotyczyć jeszcze innych aspektów życia, ale wydawnictwo mnie przystopowało i ograniczyłem się do najważniejszych zagadnień: ruchu, odżywiania, snu i dbaniu o sobie, czyli np. wykonywania badań okresowych i trosce o zdrowie psychiczne. Materiały zbierałem przez pół roku, samo przeczytanie kilkuset badań naukowych i przemyślenie ich zajęło dużo czasu. Pisanie trwało drugie pół roku. Może dałoby radę zrobić to szybciej, ale po takich np. dwóch tygodniach intensywnego pisania dzień w dzień, musiałem robić przerwy. To jest praca kreatywna, ale też analityczna. Potrzeba dużo energii, aby najpierw dobrze zrozumieć sens każdej przeczytanej pracy, a potem odpowiednio dobrać każde słowo, aby nie zmienić sensu, ale pisać zrozumiale dla zwykłego człowieka. Ale warto było.

Chciałbyś dożyć setki?

Jeśli byłbym w dobrej formie, to czemu by nie? Ale nie chodzi o nabijanie lat na siłę, żeby to było życie pod kroplówką. Chciałbym jak najdłużej żyć w jak najlepszej formie. Średnia długość życia w zdrowiu w Polsce to ok. 60 lat. Wiemy, że ten okres można wydłużyć o kolejnych 10, 20 lat. Skoro dbam o zdrowie od małego, liczę, że mam duże szanse na niezłe życie do 80., choć oczywiście może przytrafić się coś nieoczekiwanego. Neurolog i biolog Robert Sapolsky z Uniwersytetu Stanforda, którego cytuję w książce, opisuje badania, z których wynika, że starość jest dużo lżejsza, niż nam się wydaje w młodości. Nie boję się starości.

Zdarza nam się zrzucać swoje problemy zdrowotne na geny. Tymczasem piszesz, że według szacunków wpływają na długość naszego życia tylko w 20 procentach. A nawet że można je oszukać!

Częściowo można je oszukać, choć nie wszyscy mamy te same szanse. Niektórzy wygrali na loterii genetycznej, bo długowieczność ma tendencje do kumulowania się w rodzinach, i mają lepszy start. I stąd potem te historie, że dziadek to pił i palił, a dożył 90. A on dożył tego wieku pomimo tego, że pił i palił, a nie dzięki temu. Żaden koniaczek do obiadu mu w tym nie pomógł, ale geny, które m.in. sprawniej naprawiały mutacje DNA, dały lepszy metabolizm. A inni nie mieli tego szczęścia i np. urodzili się z chorobą genetyczną lub ich organizm miał mniejsze zdolności do autonaprawy. Jednak większość z nas ma naprawdę duży wpływ na to, w jakim zdrowiu przeżyje życie. Bo geny to wspomniane 20 proc, dalej jest środowisko – 30 proc. i styl życia – 50 proc.

Czyli też możemy zepsuć dobre geny?

Możemy i to bardzo łatwo, chociażby używkami. Regularne picie alkoholu i palenie papierosów skracają życie nawet o 20 lat. Czasem wystarczy czegoś nie robić, aby już sobie pomóc.

Czyli ten dziadek mógłby dożyć nawet setki?

Prawdopodobnie tak, miałby na to duże szanse. A gdyby jeszcze ćwiczył…

Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Lubię to!
0
Przykro
0
Super
0
wow
0
Wrr
0

© 2020 Magazyn Głos Fizjoterapeuty. All Rights Reserved.
Polityka prywatności i regulamin    kif.info.pl

Do góry