Teraz czytasz
Nie opuściliśmy naszych pacjentów!

 

Nie opuściliśmy naszych pacjentów!

  • W podwarszawskim ośrodku rehabilitacyjnym Centrum Origin Otwock zakażenie COVID-19 dotknęło zarówno pacjentów, jak i pracowników. Przez trzy tygodnie ciężar opieki nad pacjentami wzięła na siebie niewielka grupa fizjoterapeutów – o czym opowiada nam jedna z nich, Klaudia Szymczak, która koordynowała działania.
Zobacz galerię

Na przełomie października i listopada br. i pacjentów naszego Centrum, pomimo drastycznych środków zapobiegawczych, dotknął wirus SARS-CoV-2. Testy wykazały, że „pozytywna” jest również część kadry administracyjnej i medycznej, a zakażenia lub ich podejrzenia stwierdzono także u bliskich naszych pracowników. W konsekwencji tych wydarzeń ponad połowa całego personelu musiała zostać odsunięta od pracy. Łącznie w Centrum przebywało w tym czasie nieco ponad 80 pensjonariuszy i osób im towarzyszących, a wśród nich pacjenci leżący, wymagający albo opieki senioralnej, albo rehabilitacji neurologicznej (m.in. po udarach czy wypadkach).

Klaudia Szymczak – Fizjoterapeutka, Ośrodek rehabilitacyjnym Centrum Origin Otwock

Wszystkie ręce na podkład

Sytuacja stała się bardzo poważna, gdy mniej więcej półtora tygodnia od wykrycia pierwszego zakażenia, na nocnym dyżurze została tylko jedna pielęgniarka, brakowało opiekunów i terapeutów. W tej sytuacji wspólnie z dyrekcją, która za wyjątkiem prezesa spółki, który zamieszkał w Centrum, przebywała w izolacji, podjęliśmy decyzję o większym zaangażowaniu fizjoterapeutów. Jeden z naszym kolegów z bezobjawowym przebiegiem COVID-19 zdecydował się przechodzić izolację w ośrodku i zamieszkał wraz z „pozytywnymi” pacjentami. „Zamknął się” z nimi na oddziale rehabilitacji, aby w stroju ochronnym kontynuować pracę. Służył im pomocą, ale też odciążał nas przy wydawaniu posiłków czy toalecie pacjentów. Oczywiście w każdej chwili mógł liczyć na naszą pomoc, jeżeli wymagałaby tego sytuacja, ale nie było takiej potrzeby. Chciałabym, aby wybrzmiało, że nikt nas nie zmuszał do pracy w wyjątkowym trybie. Podjęliśmy się tego wyzwania, wiedząc, że wymaga tego sytuacja i każda osoba zdolna do pomocy będzie się liczyć. Te wydarzenia scementowały zespół Centrum, od zarządu spółki po personel pomocniczy. Nikt nie zastanawiał się, jaki jest jego zakontraktowany zakres pracy – po prostu działaliśmy razem dla dobra naszych pacjentów.

Organizacyjne wyzwanie

Wyzwanie organizacyjne było bardzo duże. Musieliśmy oddzielić pacjentów pozytywnych od negatywnych, zreorganizować wydawanie posiłków i sprzątanie, ale też upewnić się, że sami nie będziemy narażeni na zakażenie ani też nie będziemy roznosić wirusa. Logistykę ułatwił nam sposób, w jaki Centrum zostało zaprojektowane. Jest podzielone na tzw. klastry, każdy po 15–18 pokoi. Dzięki temu łatwiej nam było odizolować od siebie poszczególne części i dbać o dezynfekcję, która odbywała się przez całą dobę. Sprawy nie ułatwiała nam ciężka współpraca z sanepidem, która wynikała z dużego obciążenia jego nielicznej kadry i słabej komputeryzacji. Nie mogliśmy liczyć z ich strony ani na żadne wskazówki, ani pomoc. Mieliśmy nawet utrudniony dostęp do wyników badań naszych pacjentów, co o w tamtym momencie było dla nas informacją kluczową. Ten czas był bardzo trudny również dla pacjentów i ich rodzin. Budziły się silne emocje, lęk przed nagłą zmianą miejsca. Robiliśmy wszystko, aby łagodzić te nastroje.

Jak pracowaliśmy?

Przede wszystkim nie zaprzestaliśmy fizjoterapii. W miarę możliwości pracowaliśmy i z pacjentami zakażonymi, i tymi z negatywnym wynikiem testu. Doszły nam jednak obowiązki opiekuńcze. Zajęliśmy pozycję gdzieś pomiędzy kompetencjami pielęgniarki a opiekuna medycznego. To oczywiste, że iniekcji czy opatrunków nie wykonywaliśmy, to by przekraczało nasze uprawnienia, ale już w toalecie czy karmieniu pacjentów braliśmy udział. Udało się nam wypracować pewien schemat. Podzieliliśmy czas na prace pielęgnacyjne i fizjoterapię. W godzinach porannych (7–9) pomagaliśmy pacjentom w czynnościach pielęgnacyjnych oraz w zjedzeniu śniadania. Później do godz. 13 prowadziliśmy terapie z pacjentami „ujemnymi”. Następnie zapewnialiśmy pomoc przy obiedzie, karmiliśmy osoby, które tego wymagały. Później, do końca dnia, pracowaliśmy z pacjentami „pozytywnymi”.

Ciężka próba dla ciała

Dostaliśmy kombinezony, które wymienialiśmy średnio co 3 godziny. Korzystaliśmy z masek FFP3, do tego zakładaliśmy przyłbice, rękawiczki, kaptury, ochraniacze na buty. Po każdym pacjencie – całkowita dezynfekcja. W takim rynsztunku wchodziliśmy też do pacjentów „negatywnych”, czyli pełny rygor sanitarny! Każdy kto pracował w takim stroju, wie, jakie to wyzwanie dla organizmu. Widziałam po załodze, że byli zmęczeni tym wszystkim, psychicznie i fizycznie, ponieważ pracowaliśmy po 10–11 godzin dziennie. Ale nie zostawiliśmy naszych pacjentów. Ich ciepłe słowa i wdzięczność tak mocno podbudowywały nasz zespół, że pomimo wyczerpania dawaliśmy radę.

Niezbędne wsparcie psychologiczne

Wśród naszych podopiecznych zakażonych COVID-19 były też osoby starsze, mieliśmy więc świadomość, że chorobę mogą przechodzić ciężko. Staraliśmy się do tego jak najlepiej przygotować. Na szczęście okazało się, że koronawirus obszedł się z naszymi pacjentami w miarę łagodnie. Cała sytuacja jednak wpływała na nich negatywnie pod względem psychicznym. Izolacja od otoczenia budziła lęk i niepokój. Niektórzy chorzy długotrwale „zamknięci” w pokojach nie zawsze rozumieli, co się dzieje. Często mówili do nas: „No weź kochana, usiądź obok mnie, no chociaż tak na chwileczkę, kawki się ze mną napij”, „Zdejmij ten kombinezon, niech twarzyczkę twoją zobaczę”. Bardzo potrzebowali wsparcia i towarzystwa, którego im wtedy nie mogliśmy zapewnić. Było nam ciężko tak ich zostawiać, ale nie mieliśmy wyjścia, bo czekali kolejni pacjenci. Chociaż brakowało nam personelu medycznego odpowiedzialnego za opiekę psychologiczną, staraliśmy się, aby to wsparcie jednak było. Olbrzymią rolę odegrali tutaj nasi doskonali terapeuci zajęciowi.

Nie ma porównania z pierwszą falą pandemii Wiosną było u nas spokojnie, personel i pacjenci nie chorowali. W marcu i kwietniu nie było przyjęć, podopieczni w ośrodku mieli normalną rehabilitację. Zachowywaliśmy dystans społeczny i przestrzegaliśmy zaleceń sanitarnych. Dla bezpieczeństwa pracownicy mieli wykonywane testy na obecność koronawirusa. Działaliśmy bardzo uważnie, aby nie wprowadzić wirusa do ośrodka. Ciężko wskazać źródło zakażenia, które doprowadziło do zachorowania pacjentów i pracowników ośrodka. Ponieważ przyjmujemy pacjentów bezpośrednio z oddziałów szpitalnych, to nie możemy wykluczyć tej drogi transmisji choroby. Nie mamy też 100-procentowej kontroli nad pracownikami pomocniczymi Centrum – wprawdzie po obiekcie nie wolno było poruszać się bez masek, często go dezynfekowano i ograniczano w nim ruch, to jednak wystarczyło jakieś jedno słabe ogniwo, aby cały mur ochronny legł w gruzach. To symptomatyczne dla pandemii – bez współdziałania wszystkich, zrozumienia zagrożenia i przestrzegania rygorów nigdy nie mamy pełnego zabezpieczenia.

Czy system to wytrzyma?

Sytuacja jest już opanowana, wszyscy podopieczni i pracownicy wyzdrowieli. Pielęgniarki i opiekunowie wrócili do pracy. Na szczęście nasi pacjenci przeszli koronawirusa łagodnie, duża część bezobjawowo. Teraz wracają na tor rehabilitacji, chodzą na spacery, a także zaczynają swoje zajęcia ze śpiewu i tańca. Nam udało się w tym kryzysie zorganizować, ale niestety obawiam się, że nie dotyczy to stanu służby zdrowia ogólnie. Już w połowie października mieliśmy problemy z przewiezieniem na pilny zabieg do szpitala pacjenta wymagającego wymiany PEG. Tydzień oczekiwania na karetkę w takim przypadku to jednak bardzo niepokojące zjawisko. Standardem staje się czekanie na przyjazd pogotowia 8–9 godz. do pacjenta w stanie zagrożenia życia. Z rozmów z ratownikami medycznymi wiemy, jak jest im ciężko. Obecna sytuacja to nie jest wina ludzi. To wina systemu.

Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Lubię to!
9
Przykro
1
Super
10
wow
4
Wrr
2

© 2020 Magazyn Głos Fizjoterapeuty. All Rights Reserved.
Polityka prywatności i regulamin    kif.info.pl

Do góry