„Dawna rzeczywistość”, której elementy wydawały się nam niezbywalne i wieczne, nagle zniknęła. Przez pierwsze tygodnie zaklinaliśmy tę „nową rzeczywistość” – nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że musimy zrezygnować, zaprzestać, dostosować się. Chcieliśmy to przeczekać, liczyliśmy, że samo minie, a my będziemy żyli jak dotąd. Ale świat zmienił się i tak. Straciliśmy na zawsze wspaniałego kolegę, a kilkudziesięcioro z nas przeszło dramatyczne chwile, kiedy dowiedziało się, że są zarażeni koronawirusem.
Większość z nas drży teraz o swoją przyszłość finansową. W oczach tych, którzy nie mogli odejść od łóżek chorych, codziennie widać strach przed zakażeniem siebie, pacjentów i bliskich. W ciągu kolejnych tygodni – chociaż wydawało nam się to wcześniej niemożliwe – zaczęliśmy powoli przyzwyczajać się do „nowej rzeczywistości”.
A tu nagle BUM! Kolejna zmiana! Nasze poczucie bezpieczeństwa znów zostało zdruzgotane. Boimy się opuścić tę chwiejną tratwę, na której przetrwaliśmy prawie dwa miesiące, i niczym święty Jerzy wskoczyć ponownie na konia, żeby zmierzyć się ze strasznym smokiem. Takie stany nie dotyczą tylko nas, dotykają większości społeczeństw na całym świecie.
Dynamika kryzysu jest bardzo zmienna i niestety nikt nie był w stu procentach gotowy na jego przebieg. Jednak nie jesteśmy całkiem bezbronni! Tym, co nas powinno wzmacniać, jest nasza wiedza i mądrość. Wolność i samodzielność zawodowa to ich konsekwencja. Dziś ponownie musimy zawierzyć naszym umiejętnościom i kwalifikacjom.
Zajmijmy się leczeniem, będąc świadomi, że medycyna nie jest czarno-biała i wiele zależy od indywidualnego przypadku. A rekomendacje są tylko po to, żeby ułatwić nam podejmowanie optymalnych decyzji w zgodzie z własnym rozumem. Dziś już nie ma sensu zaklinanie „kolejnej nowej rzeczywistości”. Wiemy, że skutki zachorowań na COVID-19 zostaną z nami na dłużej. Sytuacja epidemiologiczna będzie się na pewno zmieniać, a my będziemy musieli reagować na te zmiany. Tym, co się nie zmieniło i się nie zmieni, są potrzeby naszych pacjentów oraz ich ogromny kredyt zaufania do nas. Nie zawiedźmy ich!
Czy ta niezwykle trudna sytuacja nauczyła nas czegoś dobrego? Owszem, zrozumieliśmy, jak ważne jest to, czego dzisiaj tak bardzo nam brakuje – to bliskość z drugim człowiekiem. Samą swoją obecnością pozytywnie wpływamy na naszych pacjentów, wsłuchując się w ich problemy i stymulując do pokonywania własnych słabości wywołanych chorobą. Paradoksalnie, w dobie dystansu fizycznego, ta najbardziej pożądana forma pracy z pacjentem, czyli jeden na jeden, jest teraz najbezpieczniejsza i wręcz wymagana. Bo czyż chory nie powinien przychodzić na fizjoterapię tylko do fizjoterapeuty? Pandemia uwypukliła wiele absurdalnych i patologicznych wręcz elementów funkcjonowania systemu rehabilitacji refundowanej ze środków publicznych. Natychmiast należy je odrzucić dla bezpieczeństwa pacjentów i najlepszych wyników ich leczenia.
Nikogo nie stać na podwyższone ryzyko epidemiologiczne w zatłoczonych przychodniach z pełnymi korytarzami chorych, którzy z nadzieją karnie oczekują na setki biernych oddziaływań. Polscy pacjenci powinni mieć pewność, że niezależnie od tego, czy płatnik jest publiczny, czy płacą za fizjoterapię z własnej kieszeni, otrzymywana usługa jest TAK SAMO BARDZO DOBRA! Wiem, że poruszone przeze mnie problemy budzą skrajne reakcje. Jestem jednak przekonany, że merytoryczna debata wewnątrz naszego środowiska jest nam potrzebna. Dyskutujmy, ścierajmy się na argumenty poparte wiedzą oraz doświadczeniami zdobytymi przez nas samych i kolegów z innych krajów, z których chcemy czerpać wzorce. To nie czas na wojny i inwektywy, to czas na ciężką pracę, która może zaowocować korzystnymi zmianami dla całej polskiej fizjoterapii. Wykorzystajmy tę szansę, którą daje nam “zmienna rzeczywistość”. Wiele niewiadomych przed nami. Razem jednak mamy szansę pokonać tego smoka!