Pracujemy, bierzemy za to pieniądze, mamy teoretycznie prawa i obowiązki jak to w każdym zawodzie. Podsumowując: praca jak praca… Nie, jednak nie.
Pracownicy publicznej ochrony zdrowia to medycy (lekarze, pielęgniarki, położne, fizjoterapeuci, ratownicy medyczni, diagności laboratoryjni, psychologowie, itd.) oraz osoby, które choć medykami nie są, to bez nich właściwa opieka nad pacjentami byłaby trudna. Myślę tu o salowych czy obsłudze recepcji. Pracujemy, bierzemy za to pieniądze, mamy teoretycznie prawa i obowiązki jak to w każdym zawodzie. Podsumowując: praca jak praca…
A jednak ma wymiar szczególny, bo zajmujemy się ludzkim zdrowiem i niejednokrotnie ratujemy życie. Dużo jest prawdy w zdaniu Arthura Schopenhauera: „Choć zdrowie nie jest na pewno wszystkim, to bez zdrowia wszystko jest niczym”. I często – dopóki nasze zdrowie i życie nie jest zagrożone – mówimy, że medyk to zawód jak każdy inny. Nie należą się nam żadne szczególne rozwiązania czy warunki pracy. Zarabiamy też wystarczająco. Jednak gdy pojawi się najdrobniejsze zagrożenie, choroba, nasza czy najbliższych od razu zmieniamy zdanie. Ja sam lekarce, która operowała moją córkę, przychyliłbym nieba czy położył się w kałuży, żeby przeszła suchą nogą. Bo uratowała to, co dla mnie najcenniejsze – zdrowie mojego dziecka.
O ile taki schemat myślenia jestem w stanie zaakceptować u przeciętnego członka społeczeństwa, o tyle nie jestem w stanie zaakceptować go u polityków i ludzi, którzy zarządzają i odpowiadają za ochronę zdrowia. A ci działają identycznie jak inni.
Ochrona zdrowia jest od dziesięcioleci traktowana po macoszemu. Bez reform, bez właściwej organizacji. Nie czerpiemy z dobrych wzorców, za to wciąż tkwimy w rzeczywistości z poprzedniego wieku. Wszyscy czują, że system zdrowia jest niewydolny. Tylko w 2021 r., który dla przypomnienia jeszcze trwa, Polacy wydali już o 11 proc. więcej na prywatną opiekę medyczną niż rok temu! Wartość rynku prywatnych usług medycznych to ok. 62 mld zł! To jasno pokazuje, że ludzie szukają pomocy poza systemem publicznym, bo ten kuleje. Jednak jest olbrzymia grupa ludzi, których na nią nie stać. To np. osoby starsze, z mniejszych miejscowości. Oni są wykluczeni.
Brak właściwej organizacji, marnotrawienie pieniędzy publicznych jest na porządku dziennym. Wydaje się je na procedury, które są przestarzałe lub ich skuteczność jest wątpliwa. Wiele procesów nie jest właściwie wycenionych, tzn. w oparciu o realne koszty. System nauczył „kombinowania” tak, by przetrwać. Zarobki w publicznej ochronie zdrowia są niskie, za niskie w porównaniu do prywatnego rynku. Wiem, że zawsze jest wyciągany argument „pokaż, co masz w garażu”. Tylko że nikt nie widzi, że na to co w garażu, zarabiamy na drugim i trzecim etacie, zazwyczaj w prywatnej ochronie zdrowia. Nowy jest element szczucia. Chyba nigdy nie było takiej agresji i hejtu w stosunku do medyków. Ilu z nas spotkało się z wyzwiskami, bo prosiło o założenie maski podczas wizyty? Jakim błotem byliśmy obrzucani jako grupa zawodowa, bo nabyliśmy kompetencje do kwalifikowania i podawania szczepionek przeciw COVID-19?
Chaos i niedofinansowanie to główne problemy. Nic dziwnego, że polski medyk pracujący w publicznej ochronie zdrowia jest sfrustrowany. Słabo opłacany niewolnik żyje w ciągłej frustracji i strachu, zrzuca odpowiedzialność za własne czyny, niechętnie przyjmuje nowe obowiązki. Z jednej strony kontestuje system, w którym pracuje, ale z drugiej panicznie boi się wszelkich zmian. Nie widzi dla siebie przyszłości i wreszcie… przedwcześnie umiera.
Jak jest z nami, fizjoterapeutami? Ci, którzy nigdy albo od wielu lat nie pracują w publicznym systemie, „załatwili” nam z rządem podwyżki. Tyle że napłynęły do nas setki sygnałów i informacji o tym, że te podwyżki stały się powodem do jeszcze większego obniżania naszej pozycji. Setki osób zostały przez pracodawców zmuszone do zmiany formy zatrudnienia, byle nie zakwalifikować się do podwyżek. Zapytaliśmy NFZ, ile procent fizjoterapeutów zatrudnionych w publicznym systemie ochrony zdrowia je otrzymało. Odpowiedź niestety nie była jednoznaczna, bo jak się okazało, wielu jest wykazywanych w ramach różnych świadczeń i województw. Ale średnia to około 34 proc., w tym w Małopolsce to zaledwie 9 proc. w rehabilitacji leczniczej. To maksymalnie ok. 15 tysięcy fizjoterapeutów. A co z pozostałymi, których jest większość? Zarabiają tak dużo, że nie załapali się na podwyżki ? Nie, to ich zmuszono do podpisania nowych umów.
Nie dziwię się waszej frustracji. Dziwi mnie brak woli do aktywnego działania i machanie ręką. Proszę was o odwagę. Walczymy o godność.