Teraz czytasz
Po złotówce

 

Po złotówce

Wszystko zaczęło się 17 maja, gdy Agnieszka była u swojego rocznego pacjenta hospicyjnego na wizycie domowej. Gdy trzymała go na rękach, poczuła, że zaczyna upadać. Padła na kolana, tylko dziecko zdążyła przytrzymać. Jego ojciec wezwał pogotowie. Gdy jechałem samochodem, zadzwoniła do mnie i powiedziała: „Jadę karetką, nie wiem, co się dzieje”. I wtedy minęła mnie właśnie ta karetka. Pękł tętniak, o którym nic nie wiedzieliśmy. W szpitalu w Zielonej Górze wyszedł do mnie nasz znajomy lekarz, który ocenił, że sprawa jest ciężka, ale nie beznadziejna. Agnieszka mówiła, że bardzo boli ją głowa, ale był z nią normalny kontakt. To była godz. 16. Powiedzieli, że operacja ma być dopiero rano. Zapytałem, czy można aż tyle czekać. Odpowiedzieli, że „co się stało, to już się stało, a procedury mówią, że można czekać 24 godziny”. Sami nie podjęli się operacji. Najpierw planowali przewieźć ją do Poznania, ale to nie wypaliło. Potem do Szczecina – to też nie wyszło. Stanęło na Legnicy. Tam operowali ją od 9 rano, podjął się tego specjalista od embolizacji. Po zabiegu zrobili jeszcze kontrolną tomografię. A potem doszło do kolejnego wylewu i tego samego dnia musieli przeprowadzić drugą operację, ale już tradycyjną. Do tej pierwszej musiałem ją tylko podgolić. Do drugiej już cięli jej włosy – to był straszny widok. Operacja się udała, ale lekarze zapowiedzieli, że najbliższe 10 dni będzie decydujące. Dopiero po nich będzie wiadomo, czy przeżyje. Przeżyła, ale zaczęły się kolejne zakażenia, bakterie i wodogłowia. Była jednak przytomna. Najpierw komunikowała się z nami kiwnięciami głowy czy podnosząc kciuk, a potem zaczęła wypowiadać pierwsze słowa. Miała sprawną jedną rękę, druga ręka i nogi były nieruchome.

Dochodziła do siebie. Przewieźliśmy ją z powrotem do Zielonej Góry. Pomyślałem, że tam będzie jej najlepiej, bo dobrze zna cały personel szpitala, rodzina miała bliżej. Nasze córki (8 i 11 lat) były wtedy pod opieką jak nie jednej, to drugiej cioci. Kiedy tylko mogłem, spędzałem noce u Agnieszki. Najpierw się trochę ukrywałem w szpitalu, potem już oficjalnie mogłem spać na leżance przy łóżku żony.

23 lipca Agnieszka zadzwoniła do mnie, dopytywała, kiedy u niej będę. Powiedziałem, że za jakieś 2 godziny. Zapytałem: „czekasz?”. Odpowiedziała, że czeka. To była nasza ostatnia rozmowa. Gdy się u niej pojawiłem, miała straszny atak padaczki. W pokoju była sama, więc nikt nie wiedział, ile to już trwało. Była cała fioletowa, oczy jej wychodziły, ciało miała jakby podłączone do prądu. W mniejszym natężeniu, ale trwało to do rana. Wtedy zdecydowano o wprowadzeniu jej w śpiączkę, ale drgawki i tak trwały jeszcze kolejny dzień. Kiedy uznali, że można już ją wybudzić, nie mogli tego zrobić przez cztery dni. Obudziła się, ale jest bez kontaktu. Nikt nie jest w stanie mi powiedzieć, co jest tego przyczyną. Nikt nie ma pomysłu.

Po paru tygodniach w szpitalu stwierdzono, że nic już nie mogą dla Agnieszki zrobić. Zastanawiałem się nad zabraniem jej do domu, ale pielęgniarki, które chciałem zatrudnić, nie podjęły się tego wyzwania. W hospicjum, w którym żona pracowała, też nie chcieli jej przyjąć. Został więc Zakład Opiekuńczo-Leczniczy, który z leczeniem nie ma nic wspólnego. Dla mnie to taka umieralnia i poczekalnia, ale nie miałem wyjścia. Tam jej stan bardzo się pogorszył, 1 listopada kazali mi przywieźć dzieci, aby się z nią pożegnały. Po raz kolejny jednak wywinęła się śmierci. Po jakimś czasie pielęgniarka środowiskowa powiedziała mi o Polskim Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej VOTUM, które zajmuje się pacjentami w śpiączce. Na początku stycznia Agnieszka trafiła do ich ośrodka w Sawicach. Tamtejszy fizjoterapeuta powiedział, że jej stan jest na tyle dobry, że pozwala na realizację planu leczenia, który sobie założyli. W rokowaniach są jednak bardzo oszczędni. Nie choruje dodatkowo, ale póki co poprawy nie ma.

Ten oddział Votum ma podpisaną umowę z NFZ, czyli nie płacimy za opiekę. Tylko prawda jest taka, że NFZ jeszcze nie wydał decyzji, czy zakwalifikował Agnieszkę. Każdego dnia czekam na pismo od nich. Mimo to władze ośrodka zaryzykowały i zdecydowały się już ją przyjąć.

Przez pierwsze tygodnie w ogóle nie pracowałem, byłem z żoną cały czas. Potem zacząłem powoli wracać do pracy. Dotąd byłem kierowcą międzynarodowym, jeździłem po świecie od poniedziałku do piątku, w domu byłem tylko w weekendy. Mieliśmy dla siebie mało czasu, szczególnie że żona ciągle się dokształcała. Ja wracałem z trasy, a ona jechała na kolejne szkolenie np. do Poznania. Teraz musiałem zmienić pracę – dalej jestem kierowcą, ale jeżdżę już tylko po Zielonej Górze. Pieniędzy jest z tego oczywiście mniej, ale muszę poświęcić czas dzieciom i być przy Agnieszce. Pomagają mi moi rodzice, którzy z nami zamieszkali. Córki gwałtownie wydoroślały, bardzo dzielnie się trzymają, choć to oczywiście pozory. Zdarza się, że mają chwile załamania, ale babcia bardzo o nie dba.

Trwa zbiórka w internecie na rehabilitację Agnieszki, którą rozpoczęła jej przyjaciółka. W grudniu dostałem informację, że Agnieszce przyznano 6 tys. zł wsparcia z KIF. Zachęcano mnie bardzo, abym w nowym roku złożył kolejny wniosek. Na pewno to zrobię. W sumie mamy około 50 tys. zł, na co składają się pieniądze ze zbiórek i właśnie z KIF. Niczego z tego nie ruszyłem. Jak wspomniałem, pobyt Agnieszki w Sawicach nie jest jeszcze pewny. Jeśli nie uzyskamy zgody, to będę musiał przenieść ją do ośrodka w Krakowie. Te 50 tys. zł starczy nam na dwa miesiące komercyjnego leczenia. Z naszych oszczędności będziemy mogli opłacić kolejne dwa. W Sawicach pacjent może przebywać do uzyskania poprawy w skali Glasgow, ale nie dłużej niż rok. Po tym terminie i tak będziemy musieli ją przenieść i płacić.

Redakcja poleca

Agnieszka fizjoterapeutką była całe swoje zawodowe życie. Zawsze pomagała innym. Jeśli ktokolwiek w Zielonej Górze nie mógł się dostać do lekarza – wystarczył telefon do niej i termin był na kolejny dzień. Bez względu na to, czy chodziło o kogoś z rodziny, znajomego czy znajomego znajomego. Teraz to ona potrzebuje wsparcia. Dowiedziałem się, że fizjoterapeutów w Polsce jest ponad 66 tys… a gdyby tak każdy dał chociaż po złotówce?

Rehabilitację pani Agnieszki można wesprzeć, biorąc udział w specjalnej zbiórce:
https://www.siepomaga.pl/zdrowieagi

Daj znać, co sądzisz o tym artykule :)
Lubię to!
0
Przykro
0
Super
0
wow
0
Wrr
0

© 2020 Magazyn Głos Fizjoterapeuty. All Rights Reserved.
Polityka prywatności i regulamin    kif.info.pl

Do góry