Szczepiłem w Krakowie w prywatnym podmiocie leczniczym. W nim też na co dzień pracuję w przychodni ambulatoryjnej. Zdecydowałem się odbyć kurs szczepień z dwóch powodów. Jednym był wzrost zachorowań – uznałem więc, że pomocne będzie odciążenie pielęgniarek i lekarzy w tym zakresie. Drugim powodem była chęć nabycia nowym umiejętności i pobudzenia szarych komórek.
Cieszę się, że fizjoterapeuci zyskali taką możliwość, ponieważ zwiększa to nasze kompetencje, a być może otwiera drzwi na nabycie kolejnych np. uprawnień do szczepienia przeciwko grypie czy sformalizowanie suchego igłowania. Poza tym placówka, w której pracuje, zaoferowała bardzo korzystne wynagrodzenie za szczepienia pacjentów.
W punkcie szczepień pracowaliśmy w parach w kilku gabinetach. W najlepszym okresie szczepiliśmy ok. 250 pacjentów dziennie. Pielęgniarka zajmowała się wykonaniem samego szczepienia i kwalifikowaniem pacjenta. Moim zdaniem były wprowadzanie informacji do systemu, wypisywanie zaświadczeń o szczepieniu oraz drukowanie kodów QR. Sporadycznie, w sytuacjach niejednoznacznych, konsultowaliśmy się ze sobą, czy nie należy odsyłać pacjenta do kwalifikacji przez lekarza. Osobiście pomagałem w zaszczepieniu ok. 300 osób.
Jednymi sytuacjami, które mogły być w jakiś sensie stresujące, były płaczące nastolatki, które bały się igieł, choć wyraziły zgodę na szczepienie, a także nieufność niektórych pacjentów co do marki szczepionki oraz dwie reakcje poszczepienne. Na szczęście skończyło się na chwilowych omdleniach i zaburzeniach czucia w obrębie języka.