Swoisty „apartheid” w zawodach medycznych, zwany także przez niektórych feudalizmem lub hierarchizacją opieki zdrowotnej, był obecny na świecie do końca lat 70. ubiegłego wieku. Te czasy jednak już minęły.
Przez setki lat taki model był naturalną konsekwencją tego, że jedynie lekarz posiadał wiedzę medyczną. Jednak po II wojnie światowej, ze względu na ogromną liczbę chorych, zapotrzebowanie na fachową i zróżnicowaną pomoc medyczną stało się tak wielkie, że nie było możliwości, by wszystkim tym zadaniom sprostał lekarz. Nie mógł być od wszystkiego: udzielać porad psychologicznych, prowadzić edukacji w sprawach diety, sporządzać leków, zmieniać skomplikowanych opatrunków czy robić okładów z peloidów. W odpowiedzi na potrzeby społeczne powstały nowe zawody medyczne i zintensyfikowano kształcenie w tych kierunkach. Nowi profesjonaliści w naturalny sposób uzupełniali obszar aktywności lekarzy, a w niektórych zadaniach ograniczyli jego obowiązki do koniecznego minimum. Taki model z korzyścią dla pacjentów funkcjonuje do dziś, zarówno w krajach bardzo wysoko rozwiniętych, jak i najbiedniejszych krajach afrykańskich.
Inny model opieki zdrowotnej ukształtował się w bloku państw komunistycznych i socjalistycznych. „Patologicznie przetrwały” wzorzec nadrzędnej roli lekarza jest pozostałością koncepcji organizacji systemu zdrowia, którego autorem był Nikołaj Siemaszko. Dodajmy, że do dziś w Rosji nie istnieje nawet w szczątkowej formie zawód fizjoterapeuty, a pozostałe zawody medyczne są całkowicie podległe lekarzom. Skutki funkcjonowania starego modelu są nadal odczuwalne w Polsce. W jego efekcie pielęgniarki z tytułem licencjata i magistra nie wykorzystują w praktyce wiedzy zdobytej podczas studiów, ponieważ uniemożliwiają im to przepisy. Podobnie jest z innymi zawodami. A lekarz dalej jest głównie „administratorem” opieki medycznej – wystawia wszelkie możliwe zaświadczenia, zwolnienia, orzeczenia i setki innych druków administracyjnych, a relatywnie mało czasu poświęca chorym. Cierpi na tym jego autorytet. Nie buduje się także autorytetu innych zawodów medycznych.
Warto podkreślić, iż już w 1973 r. Brytyjskie Towarzystwo Lekarskie zasugerowało, że pacjenci nieobjęci opieką lekarską, lecz innych zawodów medycznych, powinni być badani i oceniani przez ich przedstawicieli. Oznacza to, że pacjent korzystający z fizjoterapii powinien być zbadany przede wszystkim przez fizjoterapeutę, który się nim zajmuje, a nie tylko przez lekarza. Taka rekomendacja samodzielności profesjonalistów medycznych w oczywisty sposób wpływa na budowanie ich autorytetów. W wielu krajach, np. w Wielkiej Brytanii, prowadzenie pełnej dokumentacji swojej pracy przez fizjoterapeutów stało się faktem ponad 47 lat temu. Niedługo później część państw zdecydowała o bezpośrednim dostępie do fizjoterapeuty, czyli prawie pacjenta do wizyty bez skierowania lekarskiego. Od tego czasu prestiż zawodowy fizjoterapeuty, a wraz nim uznanie finansowe, nieprzerwanie rosną.
Dziś jestem dumny, że i w Polsce system „zauważył” fizjoterapeutów, czego wyrazem jest obowiązek prowadzenia pełnej dokumentacji fizjoterapeutycznej. Dzięki wprowadzonej do systemu usług refundowanych samodzielności, w nasze ręce trafiło narzędzie umożliwiające budowanie i wzmacnianie autorytetu oraz prestiżu. To jest w mojej ocenie właściwa droga do poprawy sytuacji ekonomicznej. Wcześniej nas nie doceniano w wymiarze finansowym w publicznej opiece zdrowia, bo nie byliśmy z naszymi kompetencjami widoczni – nie zostawaliśmy po sobie dokumentacji i, niestety, co z żalem zauważałem, często ograniczeni byliśmy tylko do wypełniania zaleceń lekarskich.
Samodzielność jest trudna. Widzę, ile wysiłku w podejmowanie decyzji wkładają moje koleżanki i moi koledzy. Wszystkie pytania i wątpliwości, jakie pojawiają w procesie decyzyjnym, są porównywalne z tymi, jakie mają lekarze. Tylko że oni najczęściej mają mniej wątpliwości od nas. Podejmowanie decyzji przychodzi im łatwiej dlatego, że od pierwszego dnia od zakończenia studiów mają do tego prawo. Moje pokolenie oraz kolejne dwadzieścia roczników absolwentów studiów fizjoterapii słyszało zawsze w czasie studiów: „po konsultacji z lekarzem”, „jeśli lekarz zaleci”, „pod nadzorem lekarza”. Były i są dalej takie uczelnie medyczne w Polsce, na których wykładowcy wciąż przekazują treści w rodzaju: „lekarz decyduje o wszystkim”, „fizjoterapeuta jest tylko częścią zespołu rehabilitacyjnego i to nie najważniejszą”, „fizjoterapeuta nie ma tak szerokiej wiedzy”. Zaprzeczanie rzeczywistości i walka z własnymi kompleksami będą jeszcze chwilę trwały.
Samodzielność jest konieczna. Wymaga podejmowania decyzji, planowania terapii, wyciągania wniosków klinicznych, wypełniania dokumentacji medycznej i w końcu brania za te działania odpowiedzialności. W efekcie jednak pacjenci, ale i system, nie będą nas postrzegać jako „części recepty” wypisywanej przez lekarza. Słusznie będziemy widziani jako niezależni profesjonaliści medyczni, specjaliści istotni w procesie leczenia. To zauważenie ma kluczowe znaczenie dla możliwości efektywnej walki o podwyżki.
Tylko wspólnie możemy budować nasz autorytet przez konsekwentne realizowanie samodzielności. To jedyny sposób na pokazanie znaczenia naszych kompetencji i ekonomiczne docenienie.