Po doświadczeniu zdobytym w pracy w szpitalu i ośrodku rehabilitacyjnym postanowiłem zacząć pracować na własne nazwisko. Działalność zdecydowałem się założyć z kilku powodów. Przede wszystkim cenię sobie swobodę. Lubię być w ruchu, przemieszczać się, poznawać ludzi. Znalazłem więc swoją niszę w tym zawodzie – dojeżdżam do pacjentów do domów. Większość moich podopiecznych to chorzy neurologicznie, chorujący na stwardnienie rozsiane, stwardnienie zanikowe boczne. Z niektórymi pracuję już nawet od pięciu lat. Kolejni trafiają do mnie z polecenia. Działa tzw. marketing szeptany. Nie reklamuję swoich usług w internecie, uważam, że dobrze wykonana praca jest najlepszą rekomendacją.
Rozwiązanie systemowe? Kontrakt z NFZ
Praktyka fizjoterapeutyczna jest dla mnie zdecydowanie czymś więcej niż działalnością gospodarczą. Uwielbiam swoją pracę i mam szczęście do spotykania świetnych osób. Staram się pomagać moim pacjentom nie tylko jako fizjoterapeuta, ale też jako człowiek. Koszty fizjoterapii często przekraczają możliwości chorego i jego rodziny, dlatego wspieram ich w zdobywaniu środków na leczenie. Niektórzy mają już z góry zagwarantowane finansowanie 60–80 godzin terapii z budżetów organizacji pacjenckich. Chciałbym jednak rozwiązać tę sprawę systemowo i mieć możliwość podpisania bezpośredniego kontraktu z NFZ. Duża część moich pacjentów to osoby z niepełnosprawnościami, które potrzebują stałej rehabilitacji. To powinno być rozliczane ze środków publicznych.
Pomagam też moim podopiecznym w inny sposób. Czasami ważniejsze niż fizjoterapia jest umożliwienie pacjentce spotkania z koleżankami. Trzeba ją wtedy na to spotkania „doprowadzić”, a po czterech godzinach odebrać. Dla kogoś innego bezcenne będzie wyjście do kościoła i z chęcią mu to umożliwię. Pracuję z moimi pacjentami tak, jak chciałbym, żeby ze mną pracowano, kiedy będę tego potrzebował.
Nie buntuje się, tak trzeba
Na formalności mam czas dopiero wieczorem. Mam dwoje małych dzieci i często dopiero po 22 mogę usiąść do dokumentacji medycznej. Nie buntuje się, tak trzeba. To dla mojego bezpieczeństwa i dla bezpieczeństwa pacjentów. Lekarze mają takie regulacje od dawna i nikt ich nie kwestionuje. Dobrze, że zostały wprowadzone takie przepisy odnośnie naszego zawodu. Nikt już nie będzie mógł po tygodniowym kursie nazwać się „fizjoterapeutą”. Mam nadzieję, że unormują się też sprawy finansowe. Skończą się wizyty u „fizjoterapeuty” za 30 zł. Podniesie się prestiż zawodu. Rzadko, ale zdarza się, że pacjenci pytają mnie o moje uprawnienia zawodowe. Jedna osoba przepytywała mnie nawet z tematu pracy magisterskiej!
Przede mną zmierzenie się z prowadzeniem dokumentacji w formie elektronicznej. To zadanie na najbliższe miesiące.